Wzięłam męża na randkę. Gdy dostaliśmy dania, od razu chwyciłam za telefon
Wiele osób błędnie myśli, że najlepsze knajpy znaleźć można w stolicy. Tymczasem w mniejszych miastach też znajdziemy ukryte perełki, które przyciągają smakiem i nie ustępują niczym warszawskiej czy trójmiejskiej gastronomii.
Romantyczna kolacja rządzi się swoimi prawami i zakochani kalorii nie liczą. Najkrótsza droga do serca prowadzi przez żołądek, więc gastronomiczna randka staje się najłatwiejszym sposobem na wywołanie szybszego bicia serca. To pewniak, który zadowoli obie strony, bo w końcu każdy lubi dobrze zjeść.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kotlety mielone z warzywami pieczone we frytkownicy beztłuszczowej
Wyjście do restauracji, patrząc na ceny, staje się coraz większym luksusem. Im większe miasto, tym wyższy rachunek. Nie oznacza to jednak, że smakiem zachwycać się można tylko w gwiazdce Michelin czy modnej knajpce w sercu Warszawy. W ramach wolnego popołudnia zabrałam męża do restauracji w podkarpackim Jarosławiu.
Obiad dla dwóch osób
Moja babcia mawiała "żadne kwiaty czy czekoladki, to porządny obiad jest drogą do szczęścia". Kierowana tą mądrością na wyjście z mężem wybrałam "Garnizon Smaków". Tytułują się jako bistro i restobistro, więc spodziewać się można tam przytulnej, kameralnej i swobodnej atmosfery oraz dań, które mają nie odbiegać od tych restauracyjnych. Szybki przegląd menu, dłuższe zastanawianie się i można składać zamówienie.
No właśnie - wybór jest spory. Znajdzie się coś dla miłośników tradycyjnych smaków, jak żurek, barszcz, pierogi, czy kartacze, są makarony, żeberka, burgery i sałatki. Znaleźć można również dania wegetariańskie jak kaszotto z grillowanymi warzywami czy stek z buraka na kremowym ryżu. Nasz wybór pada na klasyczną sałatkę cezar z kurczakiem oraz boczkiem i ostrego burgera szefa w wydaniu XXL. Do tego grzane gruszkowe białe wino i cola.
Jeśli ktoś myśli, że sałatką nie da się najeść i raczej kiepski to pomysł na główny posiłek, nie trafił na takiego cezara. Już na talerzu wyglądała imponująco. Sos był dość ciężki, ale reszta składników bez zarzutów. Jednak to nie mięso czy sałata zwróciło moją uwagę, a pieczywo. Pozornie było tylko dodatkiem, ale powiedzieć, że udanym, to jak nic nie powiedzieć. Zapytałam kelnerki i okazało się, że pieką sami na miejscu.
Dodatek "XXL" przy nazwie burgera również nie był przypadkiem. Maślana bułka skrywała w sobie soczystą, miękką wołowinę, świeże warzywa, bekon oraz ostre papryczki. Do tego spora porcja frytek i sos. Już na sam widok można dostać ślinotoku, a porcja zadowoli nawet najgłodniejszego gościa.
Paragonu grozy nie będzie
Ceny nie były takie straszne, w szczególności, gdy weźmiemy pod uwagę wielkość tych porcji. Burger z frytkami i sosem kosztował 47 zł, sałatka cezar 39 zł. Tradycyjnie drogie były napoje, bo za 250 ml coli zapłaciliśmy 9 zł, a taka sama objętość gruszkowego wina kosztowała nas 17,90. Nie był to oczywiście najtańszy obiad, można nawet powiedzieć, że gonił ceną warszawskie lokale. Jednak smak i wielkość porcji sprawiły, że nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Do tego od razu musiałam chwycić za telefon, aby pokazać w redakcji, że w mniejszym mieście też znajdziemy perełki gastronomiczne.