**Nie zostawiajcie starego** – opowieść o ojcu, który stracił wszystko, ale wciąż miał nadzieję na wybaczenie
Dzisiaj postanowiłem odwiedzić mamę bez uprzedzenia. Gdy tylko stanąłem w progu, jej oczy rozbłysły zaskoczeniem.
— Witaj, synku! Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej? — zapytała, poprawiając fartuch.
— Byłem w pobliżu, pomyślałem, iż wpadnę na chwilę — odparłem, wzruszając ramionami.
— Wejdź, zrobię ci herbatę — zaproponowała, kierując się w stronę kuchni.
Usiadłem przy stole, ale coś mnie gryzło. Matka od razu to wyczuła.
— Krzysiu, coś się stało? — spytała, wpatrując się we mnie z niepokojem.
— Mama… dostałem wiadomość od ojca — szepnąłem, podając jej telefon.
Gdy przeczytała, jej dłonie drgnęły. Wiadomość brzmiała:
*Synu, musimy poważnie porozmawiać. Przyjdź do mnie w sobotę, zabierz braci. Chodzi o sprawy spadkowe. Twój ojciec.*
Kilka lat wcześniej mama wróciła z pracy zapłakana. Koledzy nie od razu zrozumieli, co się dzieje, ale gdy otarła łzy, wyznała:
— Mój mąż wymienił nas z synami na młodszą kobietę.
— Ale byliście razem tyle lat! Któż by się spodziewał…
— Ja nie. Powiedział, iż od dawna nie widzi we mnie kobiety. Że jestem tylko sąsiadką, matką jego dzieci. Nie żoną. Nie miłością. Żąda rozwodu.
— Może za bardzo go rozpieszczałaś? Mężczyźni tego nie lubią…
— Gdzie tam! Nie miałam choćby dla niego czasu — dzieci, praca, wszystko na mojej głowie. On był dorosłym mężczyzną. Po prostu… miał taką naturę. Zawsze ciągnęło go na lewo. Dopóki nie miał pieniędzy, wracał. A gdy tylko dostał lepszą pracę, nagle przypomniał sobie, iż brakuje mu namiętności.
Po rozwodzie zamieszkał z młodszą koleżanką. Był romans, nowe życie, pieniądze. A potem… jak w tandetnej telenoweli. Praca się posypała, pieniędzy ubyło, a jego „miłość” gwałtownie znalazła następcę.
— Wynieśliśmy twoje rzeczy za płot — oświadczył jej nowy partner Kasi. — jeżeli zdążysz, możesz je zabrać.
Marek, upokorzony i zagubiony, wrócił do maleńkiego mieszkania swojej matki. I tam już został. Bez rodziny, bez majątku — tylko gorycz. Próbował zaczynać od nowa, ale żadna z kobiet, które poznał, nie podobała się jego matce. Stała się zrzędliwa, zazdrosna, odtrącała każdą. Tak został sam.
A jego synowie rosną, mimo wszystko. Najstarszy, Krzysztof — poważny i odpowiedzialny. Pracował na budowie, ożenił się, został ojcem. Średni, Tomasz — wesoły i dobroduszny, studiował medycynę, poślubił koleżankę z roku. Najmłodszy, Jakub — wolny, ale pełen euforii życia. Mówił wprost: „Samemu mi dobrze”.
I teraz ojciec dał o sobie znać. Wezwał ich. Bracia, niechętnie, poszli. To, co zobaczyli w jego mieszkaniu, wstrząsnęło nimi: brud, wilgoć, a on — blady, przygarbiony, jakby lata i godność zostawił za sobą.
— Wejdźcie. Usiądźcie — zachrypiał. — Nie ma sensu stać, ja już i tak kilka znaczę. Wasza matka nie żyje. Jestem sam. Zrozumiałem, iż nikomu nie jestem potrzebny. A wy… jesteście moimi dziećmi. Spadkobiercami. To moje mieszkanie. Nie zostawiajcie mnie, a po mojej śmierci będzie wasze. Równo między was, albo jak się umówicie…
Bracia spojrzeli po sobie. Że byli poruszeni, to mało powiedziane. Współczując ojcu, obiecali, iż się zastanowią. Wieczorem zebrali się u matki, opowiedzieli jej wszystko — i wtedy zaczął się chaos.
— Oddacie mi swoje części? — pierwszy odezwał się Krzysztof. — Mam rodzinę, dzieci, bardziej mi się przyda.
— Czekaj — zmarszczył brwi Tomasz. — My z żoną też planujemy dziecko. Wynajem nas dusi. Chciałbym sprzedać swoją część i dać zaliczkę na kredyt.
— A ja co? Skoro nie mam rodziny, to i część mi się nie należy? — oburzył się Jakub. — Moja część to moja. Chcę — sprzedam, chcę — przepiję. To moje prawo!
Głosy stawały się coraz głośniejsze. Anna, siedząca obok, nie mogła uwierzyć, jak niegdyś zżyci bracia teraz kłócą się o obiecane mieszkanie.
— Cicho! — krzyknęła. — Co wy wyprawiacie?! Żadnego mieszkania jeszcze nie ma! A wy już się nienawidzicie!
— Mamo, wybacz… — pierwszy opuścił głowę Krzysztof. — Nie chciałem cię denerwować.
— W porządku — mruknął Tomasz. — Sami sobie poradzimy.
— Nie jestem chciwy, nie potrzebuję waszych części — dodał Jakub. — Po prostu bolało, jakbym nie był częścią rodziny.
Wtedy matka powiedziała:
— Więc tak. Wymienię swoje mieszkanie na mniejsze, z dopłatą. A pieniądze podzielę między was. Żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony.
— Mamo! — zakrzyknęli jednocześnie. — Nie trzeba! Wiemy, jak lubisz to mieszkanie. Damy radę sami.
Anna rozpłakała się. Nie z żalu, ale ze szczęścia. Jej trzej synowie — różni, ale serca mają podobne. I za nie walczyła całe życie.
Ta walka w końcu przyniosła ukojenie.