„Słodki gest ukryty w talerzu: opowieść o dobroci, która rozgrzewa bardziej niż obiad”

polregion.pl 22 godzin temu

W miejscu deseru — zupa: historia o dobroci, która rozgrzewa lepiej niż obiad

Marek siedział przy stole, patrząc gdzieś obok Kingi. Ona coś opowiadała, gestykulowała, uśmiechała się, ale on był pogrążony w swoich myślach.

— Marek, w ogóle mnie nie słuchasz. Coś się stało? — zaniepokoiła się Kinga.

— Nie, wszystko w porządku — ocknął się. — Mów dalej.

— Przecież widzę… — upierała się.

— Powiedz, umiesz gotować zupę? — zapytał nagle.

— Co? Jaką zupę? — zdziwiła się dziewczyna.

— No, zwyczajną. Rosół, pomidorową…

— No tak, oczywiście. A co?

— Będę miał do ciebie prośbę — poważnie rzekł Marek.

Przed drzwiami do mieszkania numer piętnaście od dwóch dni stała reklamówka ze śmieciami. Marek zauważył to, omal nie potrącając jej poprzedniego dnia. Rano dołączyła kolejna, całkiem mała. Nie było żadnych zapachów, ale wyglądało to dziwnie. Blok był nowy, zamieszkany zaledwie rok temu.

Gdy wieczorem wracał do domu, torby wciąż tam stały. Pokręcił głową i postanowił porozmawiać z lokatorami rano.

Następnego dnia były już trzy. Marek zmarszczył brwi, zadzwonił. Raz, drugi.

— Idę, idę… — rozległ się za drzwiami kobiecy głos.

Stanęła przed nim starsza pani w okularach i niebieskim swetrze. Uśmiechnęła się, ale ewidentnie speszyła i próbowała przymknąć drzwi.

— Dzień dobry. To pańskie śmieci. Proszę je wyrzucić. Sprzątaczka — nie musi.

— Myślałam… wnuk obiecał przyjechać. Ciągle zbierałam się… ręce mnie nie słuchają — powiedziała zawstydzona, pokazując drżące dłonie.

— Ja to wyniosę. Niech się pani nie martwi — Marek wziął torby i odszedł.

Wieczorem, gdy tylko wszedł do klatki, drzwi do piętnastego uchyliły się.

— Dobry wieczór. Proszę… — kobieta wyciągnęła banknot. — Za śmieci.

— Nie trzeba. Naprawdę.

— Niech pan wejdzie. Stojąc, to dla mnie trudne…

Marek przekroczył próg. Skromne wnętrze, minimum mebli. Przy ścianie kartony: z zupką chińską, purée, mlekiem UHT.

— To dla mnie nic trudnego. Tylko niech pani nie wystawia na klatkę. Śmieci mogę zabierać o ósmej rano.

— Dziękuję panu, Marku. Jestem Jadwiga Antonina. Mam wszystko, czego trzeba. Wnuk przywozi raz w miesiącu. Tylko te ręce… czasem tęsknię za świeżym rosołem — próbowała się uśmiechnąć.

Wieczorem Marek siedział z Kingą w kawiarni. Ona szczebiotała o sukience, którą przymierzała. On milczał.

— Znowu jesteś gdzieś myślami? — nadąsała się.

— Wybacz. Po prostu myślę.

— O deserze? Weźmiemy sernik? A może jabłko w karmelu?

— A umiesz ugotować zupę? — niespodziewanie przerwał.

— To zaproszenie do mnie? Czy może chcesz, żebym stała przy garach w twojej koszulce? Rosół będzie w sam raz?

— Zwyczajną… pomidorową, rosół…

— Zamów tu i zanieś swojej babci — zirytowała się Kinga. — Od tego są pracownicy socjalni.

Wyszedł z kawiarni zdezorientowany. Zszedł do sklepu, chciał kupić napój. Nagle usłyszał, jak dziewczyna wybiera kurczaka.

— To na zupę? — zapytał.

— Tak. Najlepszy kawałek. Wygląda jak domowy.

— A co jeszcze potrzeba do rosołu?

Rozmawiali dalej. Nazywała się Agnieszka. Mieszkała w sąsiednim bloku. Gdy opowiedział o staruszce, odparła:

— Przyjdź za półtorej godziny. Ugotuję garnek.

Zaniósł garn… Po powrocie do Agnieszki zobaczył, jak nalewa mu talerz rosołu, a w jej uśmiechu odnalazł coś więcej niż tylko smak zupy.

Idź do oryginalnego materiału