Babcia bawi się naszymi nerwami: symulacja choroby czy wołanie o pomoc?

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nazywam się Weronika. Mam 37 lat, jestem zamężna, mam mamę, która ma 56 lat, oraz babcię – babcię Zofię, która skończyła już 85 lat. Mieszkamy w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie zimy bywają srogie, a odległości między domami wydają się nie do przebycia, zwłaszcza gdy pędzisz przez zasypane śniegiem drogi w środku nocy.

Babcia Zofia, mimo swojego wieku, uparcie mieszka sama w starym drewnianym domu na obrzeżach miasta. Stanowczo odmawia przeprowadzki do mamy, choć ta nie raz proponowała jej wygodę i opiekę. Babcia powtarza, iż jej dom to jej twierdza i nikt nie zmusi jej, by opuściła rodzinne strony. ale od jakiegoś czasu jej samotność stała się dla niej widocznie trudna do zniesienia, więc znalazła sposób, by trzymać nas w ciągłym napięciu.

Babcia zaczęła dzwonić do nas z mamą niemal codziennie, skarżąc się żałośnie, iż jest jej „bardzo źle”. Jej głos w słuchawce drży, jęczy, mówi, iż „serce ją kłuje” albo „nogi się pod nią uginają”. My z mamą, rzucając wszystko, pędzimy do niej, ściskając dłonie z niepokoju. Ale gdy już docieramy, widzimy tę samą scenę – babcia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ożywa. Krząta się po domu, proponuje herbatę z konfiturami i choćby próbuje żartować. A my stoimy zdezorientowani, z sercami waliącymi jak młoty, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.

Jesteśmy z mamą zmęczeni tą grą. Każdy taki telefon to jak porażenie prądem, ale nie możemy machnąć ręką i nie przyjechać. A jeżeli tym razem to naprawdę coś poważnego? A jeżeli nie przyjedziemy, a stanie się jej krzywda? Ta myśl gryzie nas bez ustanku. Boimy się, iż jeżeli zignorujemy jej wołanie, nigdy sobie tego nie wybaczymy.

Wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętam, jak z mamą dobiegłyśmy do babci o czwartej nad ranem, podczas zamieci, choćby nie mając czasu się porządnie ubrać. Byłam w podkoszulku, mama – w narzuconym na piżamę starym płaszczu. Myślałyśmy, iż zastaniemy babcię na łożu śmierci, a ona powitała nas uśmiechem i oznajmiła, iż „tylko ciśnienie jej skoczyło”. Po pół godzinie już wyjmowała ze spiżarki swoje słynne malinowe konfitury i zapraszała nas do stołu. Byłyśmy w szoku, ale wtedy uznałyśmy to za zbieg okoliczności.

Próbowałyśmy zrozumieć, o co chodzi. Namawiałyśmy babcię na badania w szpitalu, ale ona machała ręką, mówiąc, iż „ci lekarze tylko kasę wyciągają”. Wtedy sprowadziłyśmy do niej lekarza na wizytę domową. Dokładnie ją zbadał, zmierzył ciśnienie, osłuchał serce i wydał wyrok: jak na swój wiek, jest w świetnej formie. „Potrzebuje więcej towarzystwa – dodał, patrząc na mnie z mamą. – Odwiedzajcie ją częściej, a telefony ustaną”. Ale jakże się mylił!

Staramy się poświęcać babci czas. Mieszkam godzinę drogi od niej, mama – trochę bliżej, ale po pracy, w korkach i zmęczeniu, nie da się przyjeżdżać codziennie. W weekendy wymieniamy się z mamą: raz ja przywożę babci zakupy i pijemy razem herbatę, raz mama przyjeżdża pomóc w sprzątaniu. Na święta zawsze jesteśmy razem, z prezentami i kwiatami, żeby ją ucieszyć. Ale chyba to dla niej za mało. Ona chce więcej – naszej uwagi, naszych nerwów, naszego czasu.

Mama nie raz proponowała babci, by się do niej wprowadziła. Jest gotowa oddać jej najlepszy pokój, otoczyć opieką, ale babcia pozostaje nieugięta. „Nie chcę wam być ciężarem – mówi, by potem znów zadzwonić w środku nocy z narzekaniem. – Wolę umrzeć w swoim domu”. Te słowa tną nas jak nożem, ale co możemy zrobić?

Dziesiątki razy prosiłyśmy babcię, by nie dzwoniła, jeżeli nie jest naprawdę źle. Tłumaczyłyśmy, iż każdy taki telefon to stres, strach, stracone godziny snu. Ale ona jakby nie słysza. Albo nie chce słyszeć. Jej telefony trwają, i za każdym razem stajemy z mamą przed dylematem: jechać czy nie? Zignorować czy uwierzyć? Boimy się pomyłki, boimy się przegapić moment, gdy pomoc będzie naprawdę potrzebna.

Czasem myślę, iż babci po prostu jest smutno. Brakuje jej ciepła, rozmów, śmiechu. Może te telefony to jej desperacka próba zatrzymania nas blisko? Ale dlaczego wybrała tak okrutny sposób? Dlaczego każe nam żyć w ciągłym strachu? Nie wiem, jak znaleźć rozwiązanie. Kochamy babcię, ale ta gra z naszymi nerwami wyczerpuje nas. Mimo to, dopóki będzie dzwonić – będziemy przyjeżdżać. Bo jeżeli nie przyjedziemy, a stanie się jej krzywda, ten ciężar winy przygniecie nas na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału