Babcia na wynos

polregion.pl 1 tydzień temu

Stałam przed lustrem w łazience, trzymając w drżącej dłoni tusz do rzęs. Ostatni raz tak się malowałam siedem lat temu, przed tym przeklętym firmowym wyjściem, gdzie poznałam Krzysztofa. Odszedł rok po narodzinach naszego syna, „wspaniałomyślnie” zostawiając nam mieszkanie.

Moja ręka sięgnęła po znajomy błyszczyk, ale nagle złapała szkarłatną szminkę. Leżała nietknięta od czasu, gdy zostałam po prostu „mamą Kacpra”.

Telefon wezwał brzegu umywalki i z hukiem spadł na podłogę. Pędzelek drgnął, zostawiając czarną smugę przy skroni. Agnieszka dzwoniła już trzeci raz w ciągu godziny.

— W ogóle się wybierasz? — jej głos brzmiał zirytowany. — Obiecałaś mnie zabrać godzinę temu!

Przygryzłam wargę, patrząc przez uchylone drzwi na Kacpra. Syn siedział przed telewizorem, otoczony kręgiem kukurydzianych chrupek. Poczułam guzek w gardle.

— Muszę znaleźć nową nianię.

— Co?! — Agnieszka aż sapnęła. — Mówiłaś, iż wszystko załatwione!

— Tamta niania w ostatniej chwili się wycofała.

Cisza w słuchawce stała się gęsta niczym budyń. Wiedziałam, co myśli Agnieszka: „Znowu Basia nie daje rady”. Pięć lat sama z dzieckiem, a wciąż nie nauczyłam się przewidywać takich sytuacji.

— Mamo! — Kacper stanął w drzwiach, zostawiając za sobą ślad chrupek. — Tata dziś przyjdzie?

Zatkało mnie. To pytanie powtarzało się w każdy piątek, ale były mąż nie palił się do spotkań z naszym wspólnym dzieckiem. Choć sama też jakoś specjalnie nie nalegałam.

— Nie, słoneczko — poprawiłam mu kołnierzyk. — Ale dziś przyjdzie do ciebie wspaniała, najlepsza na świecie niania!

Laptop wyświetlił tuzin ogłoszeń po wpisaniu „niania pilnie”. Baner „Babcia na godzinę” z uśmiechniętą staruszką wyglądał jak kiepski żart. Moja własna matka od trzech lat mieszkała w Sopocie. Nasze relacje wisiały na włosku – ja nie chciałam jej martwić swoimi problemami, ona ożywała mnie, iż się odsuwam i nic jej nie mówię.

Kliknęłam w baner i wybrałam „Zadzwoń”.

Dokładnie o 19:03 dzwonek do drzwi przerwał ciszę naszego mieszkania.

Kobieta w progu wyglądała, jakby wyszła prosto z podręcznika do gospodarstwa domowego z lat 70. Wysoka, wyprostowana, w szarym kostiumie i nienagannie białej bluzce. Jedyny nietypowy szczegół – staroświecka broszka w kształcie sowy na klapie marynarki.

— Zamówiła pani nianię? — jej głos brzmiał stanowczo, z lekką chrypką, jak u kogoś przyzwyczajonego, iż się go słucha.

Odsunęłam się odruchowo, wpuszczając nieznajomą. Po raz pierwszy poczułam się gościem we własnym domu, bełkocząc:

— Tak, ale… Spodziewałam się…

— Kogo konkretnie? — odwróciła się gwałtownie, a broszka zabłysła w świetle żyrandola. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kobieta w żaden sposób nie przypominała radosnej babci z reklamy.

Za moimi plecami rozległo się tupot bosych stóp. Kacper wpatrywał się w jej surowy kostium:

— Ty jesteś prawdziwą Babą-Jagą? Jak z bajki?

— Kacper! — instynktownie zasłoniłam go sobą.

Kobieta prychnęła. Pochyliła się i niespodziewanie obdarzyła mojego syna ciepłym uśmiechem.

— Spostrzegawczy chłopiec. Ale dziś jestem po prostu Wanda Stanisławówna. Twoja niania. Na ten wieczór.

Zdjęła marynarkę płynnym ruchem, jak chirurg rękawiczki po operacji, i powiesiła ją na wieszaku. Obeszła salon wzrokiem doświadczonego inspektora.

— Zasady są proste. Pani wychodzi. Może pani dzwonić, ale tylko w ważnej sprawie. Ja będę zajmować się dzieckiem, a pani nerwowe telefony nam tylko przeszkodzą.

Przygryzłam wargę, patrząc, jak przeciąga palcem po półce, sprawdzając kurz.

— Ma pani referencje?

Wanda Stanisławówna odwróciła się, a w jej oczach zobaczyłam coś dziwnie znajomego:

— Trzydzieści pięć lat pracy jako przedszkolanka. Wychowałam niejedno pokolenie dzieci. Pani Kacper będzie w dobrych rękach.

* * *

Deszcz smagał szyby kawiarni, zamieniając światła miasta w rozmazane plamy. Spóźniłam się dwadzieścia minut – tyle zajęło mi przekonanie siebie, iż Kacper jest bezpieczny.

— Basia, nareszcie! — Agnieszka pomachała ręką. Jej manicure, jak zawsze, był idealny – delikatnie różowy, bez jednego zadraśnięcia. — Zamówiłyśmy ci już zieloną herbatę.

Marek wstał na mój widok, niezdarnie poprawiając okulary. Chodzimy ze sobą dopiero dwa miesiące. To Agnieszka nas zestawiła – Marek był jej szkolnym kolegą, który niedawno otrząsnął się po trudnym rozwodzie.

— Przepraszam za spóźnienie — powiesiłam mokry płaszcz na oparciu krzesła. — Musiałam w ostatniej chwili szukać niani.

Agnieszka zmrużyła oczy – ten sam wzrok, który pamiętałam jeszcze z czasów studiów:

— Co się stało z Ireną Janową? Mówiłaś, iż umówiłaś się z nią na cały miesiąc do przodu.

Sięgnęłam po cukier, unikając jej spojrzenia:

— Znalazła lepszą ofertę i nas zostawiła.

Marek delikatnie podsunął mi mleko – zawsze dodaję je do herbaty.

— Nowa niania jest… pewna? — zapytał ostrożnie.

— Co zaś różnica? — przerwała Agnieszka, wymachując widelcem. — Nawiechni teściowej nie dopuszczasz do Kacpra, a jakiejś przypadkowej…

Telefon w kieszeni zadrżał. Wiadomość głosowa od Kacpra:

„Mamo, Baba-Jaga znaleźła twój łańcuszek w pudełku z rzeczami taty. Mówi, iż ci przykro na niego patrzeć, więc go schowałaś.”

Palce same ścisnęły telefon. Ten łańcuszek Krzysztof dał mi w rocznicę ślubu. Rzeczywiście schowałam go razem z jego rzeczami…

— Basia? — Marek nachylił się. — Co się stało? O co chodzi?

Agnieszka wyrwała mi telefon:

— Co to za… — zaklęła. — Ta niania przeszukuje twoje rzeczy?!

Nadeszła kolejna wiadomość:

„I iż bolą cię plecyTelefon ponownie zadzwonił, a ja z uśmiechem pomyślałam, iż może świat naprawdę zaczął się zbierać na nowo.

Idź do oryginalnego materiału