„Babcia, powinnaś iść do innej klasy” – zaśmiewali się młodsi pracownicy na widok nowej koleżanki. Nie mieli pojęcia, iż to ja kupiłam ich firmę.

newsempire24.com 5 dni temu

13 marca 2025

Dziś przy wejściu do nowo przejętej firmy w Warszawie usłyszałem, jak młodzi pracownicy szepczą: „Babciu, chyba powinna pani iść do innego działu”. Nie mieli pojęcia, iż to ja wykupiłem tę spółkę.

– Do kogo przychodzisz? – rzucił chłopak siedzący za ladą, nie odrywając wzroku od telefona.

Stylowa fryzura i markowy sweter podkreślały jej dystans wobec świata zewnętrznego.

Bogna Andrzejewska poprawiła prostą, ale solidną torbę na ramieniu. Ubierała się celowo skromnie: biały bluzek, spód, który sięgał kolan, płaskie, wygodne buty.

Stary dyrektor, zmęczony, siwy Grzegorz, z którym finalizowałem zakup, uśmiechnął się, słysząc jej plan.

— Trojański koń, Bogno — przyznał z uznaniem. — Zaryzygują haczyk, nie zauważą przynęty. Dopóki nie będzie za późno, nie odkryją, kim naprawdę jesteś.

— Jestem nową współpracownicą, przyjechałam do działu dokumentacji — powiedziała spokojnym, cichym głosem, omijając wszelkie rozkazujące tony.

W końcu chłopak podniósł wzrok, przyjrzał się jej od szczytu buta po siwe kosmyki. W jego spojrzeniu błysnęła otwarta, nieukryta kpina.

— Aha, mówili, iż przychodzi ktoś nowy. Czy dostałaś kartę dostępu od ochrony?

— Tak, proszę bardzo.

Uderzyła lekko w bramkę obrotową, jakby wskazywała zgubionemu owadowi drogę.

— Twoje stanowisko będzie gdzieś z tyłu, znajdziesz się później.

Bogna skinęła głową. „Znajdę się” — powtarzała w myślach, wchodząc do otwartego biura, które brzęczało jak ul.

Czterdzieści lat radziłam sobie w labiryncie życia. Po nagłej śmierci męża odrodziłam prawie bankrutującą firmę, zainwestowałam w skomplikowane projekty, które pomnożyły mój majątek. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat odkryłam, jak nie zwariować w pustym, wielkim domu wypełnionym nudą i samotnością.

Ta, pozornie kwitnąca, ale w środku zgniła firma IT była dla mnie najciekawszym wyzwaniem ostatnich lat.

Mój stół stał w najdalszym kącie, przy drzwiach archiwum. Stary, z zadrapowaną powierzchnią i skrzypiącym krzesłem – jak wyspa z przeszłości pośród fal nowoczesnych technologii.

— Już się wpasowujesz? — odezwał się słodko-drażliwy głos zza mnie. Przed mną stała Olga, szefowa marketingu, w eleganckim, kość słoniowa garniturze, pachnąca drogim perfumem i sukcesem.

— Próbuję — uśmiechnęła się delikatnie Bogna.

— Musisz przejrzeć umowy z zeszłego roku dotyczące projektu „Altair”. Są w archiwum.

Jej ton zdradzał lekki wyniosłość, jakby dawała zadanie osobie z ograniczeniami intelektualnymi. Olga patrzyła na nią niczym na wymarły skamień. Po kilku krokach usłyszałam z tyłu chichot:

— W dziale HR totalnie się pogubiły. Zaraz zatrudnią dinozaury.

Bogna udawała, iż nie słyszy, i ruszyła w stronę działu programistów, zatrzymując się przed szklaną salą, w której kilku młodych dyskutowało żywo.

— Czy pani czegoś szuka? — zapytał wysoki chłopak, wychodząc zza biurka.

— Tak, szukam archiwum — odpowiedziała.

Szczepan, lider zespołu deweloperów, uśmiechnął się i odwrócił się ku kolegom, jakby oglądał interesujący spektakl.

— Babciu, myślę, iż jest pani na niewłaściwym dziale. Archiwum jest tam, gdzie… — wymamrotał, wskazując na swoje biurko.

— Tu robimy poważną pracę, o której nie śniłoby się pani.

Wszyscy za nim zachichotali. Bogna poczuła w sobie zimny, spokojny gniew. Spojrzała na twarze pełne samozadowolenia, na drogocenny zegarek przy nadgarstku Szczepana – wszystko to spłacone z jej pieniędzy.

— Dziękuję — odpowiedziała równym, mierząc się z sytuacją. — Teraz wiem dokładnie, dokąd mam iść.

Architektura archiwum przypominała mały, bezokienny pokój bez tlenu. Otworzyła „Altair” i przeglądała dokumenty. Umowy, załączniki, protokoły wykonania – na papierze wszystko wyglądało idealnie. Jej doświadczone oko jednak wyłapało kilka podejrzanych fragmentów. W aktach podwykonawcy „Cyber‑Systemy” sumy były zaokrąglone do pełnych tysięcy złotych – mogło to być zarówno niedopatrzenie, jak i celowe maskowanie rzeczywistych rozliczeń. Opisy prac były niejasne: „doradztwo”, „wsparcie analityczne”, „optymalizacja procesów”. To były klasyczne techniki wypłukiwania pieniędzy, które znałam już z lat dziewięćdziesiątych.

Po kilku godzinach drzwi otworzyły się, a w progu stanęła młoda dziewczyna o przerażających oczach.

— Dzień dobry, nazywam się Lena, pracuję w księgowości. Olga powiedziała, iż tu jest… Czy bez elektronicznego dostępu nie jest trudno? – zaoferowała pomoc.

— Dziękuję, Leno, byłoby miło.

— Nie ma sprawy, po prostu… nie wszyscy mają tablet w ręku od urodzenia – odpowiedziała, rumieniąc się.

Gdy Lena tłumaczyła interfejs programu, Bogna pomyślała, iż choćby w najbłotliwszym bagnie znajdzie się czysta woda. Ledwie Lena odszedła, na próg wkroczył Szczepan.

— Potrzebuję pilnie kopię umowy z „Cyber‑Systemy”.

— Dzień dobry — odparła spokojnie Bogna. — Przeglądam właśnie te dokumenty, proszę o chwilę.

— Chwila? Nie mam czasu. Za pięć minut mam spotkanie. Dlaczego to nie jest już zdigitalizowane? Co tu w ogóle robicie?

Jego zarozumiałość była jego słabością. Był przekonany się, iż nikt, zwłaszcza starsza pani, nie odważy się go kwestionować.

— To mój pierwszy dzień w pracy — powiedziałam równym tonem. — Próbuję uporządkować to, czego inni nie zrobili.

— Nie obchodzi mnie! — wtrącił się, podchodząc do biurka i bez żadnej uprzejmości wyrywając dokument z rąk Bogny. — Wy, starzy, zawsze macie problemy!

Zanim się obejrzał, rzucił się w drzwi. Bogna nie poświęciła temu uwagi. Natychmiast sięgnęła po telefon i wybrała numer swojego prywatnego prawnika.

— Arkadiusz, proszę sprawdzić firmę „Cyber‑Systemy”. Wydaje mi się, iż ich struktura własnościowa jest podejrzana.

Następnego ranka telefon zadzwonił.

— Bogno, miał Pan rację. „Cyber‑Systemy” to pusta firma podosobowa, zarejestrowana na nazwisko pewnego Piotra Pietrasa, wujka Szczepana – klasyczny manewr.

— Dziękuję, Arkadiuszu. Dokładnie tego szukałem.

Po obiedzie zwołano całe biuro na cotygodniowe zebranie. Olga promieniowała, opowiadając o sukcesach.

— Zapomniałam wydrukować raport konwersji. Bogno, proszę z archiwum przynieść folder Q4. I nie gubi się tym razem.

W sali zabrzmiał cichy chichot. Bogna wstała w milczeniu, a po chwili wróciła z dokumentem w ręku. Stała obok Szczepana i Olgi, szepcząc coś do ich uszu.

— Nasz zbawca przybył! — ogłosił Szczepan głośno. — Moglibyśmy przyspieszyć, czas to pieniądz. Zwłaszcza nasz pieniądz.

Jedno słowo – „nasz” – było ostatnią kroplą w szklance.

Bogna podniosła głowę, a spojrzenie jej stało się twarde.

— Panie Szczepanie, czas rzeczywiście jest pieniędzmi. Szczególnie tymi, które wypłynęły z „Cyber‑Systemy”. Nie sądzę, iż ten projekt jest dla pana bardziej opłacalny niż dla firmy.

Twarz Szczepana zwątpiła, uśmiech zniknął.

— Nie rozumiem, o co chodzi – wymamrotał.

— Naprawdę? Czy mógłby pan wyjaśnić, jakim stopniem pokrewieństwa jest pan z Panem Piotrem?

W sali zapadła napięta cisza. Olga próbowała ratować sytuację.

— Przepraszam, ale kim pan jest, iż ingeruje w nasze finanse?

Bogna nie spojrzała na nią, ominęła stół i stanęła przy jego końcu.

— Moje prawo jest najprostsze. Nazywam się Bogna Andrzejewska. Jestem nową właścicielką tej firmy.

Gdyby w pokoju wybuchła bomba, wstrząs byłby mniejszy.

— Szczepanie, zostaje, jesteś zwolniony. Moi prawnicy skontaktują się z tobą i twoim bratem. Radzę nie wyjeżdżać z miasta.

Szczepan opadł na krzesło w milczeniu.

— Olga, i ty jesteś zwolniona – dodała, wskazując na Olgę. – Niekompetencja i toksyczny klimat pracy.

Olga zarumieniła się.

— Jak śmiesz!

— Zmierzę się z tym – odparła Bogna. — Masz godzinę, by spakować się. Ochrona cię wyprowadzi.

To dotyczy każdego, kto uważa, iż wiek to powód do drwin. Recepcjonista i kilku programistów z działu mogą odejść.

Wszystko w pokoju zamieniło się w strach.

— W najbliższych dniach rozpoczynamy pełny audyt.

Moje spojrzenie padło na Lenię, skuloną w rogu.

— Lena, proszę przyjść.

Lena podeszła drżąc.

— Przez dwa dni byłaś jedyną, która zachowała profesjonalizm i człowieczeństwo. Tworzę nowy dział kontroli wewnętrznej i chciałabym, abyś do mnie dołączyła. Jutro omówimy szczegóły.

Lena otworzyła usta, ale nie mogła znaleźć słów.

— Damy radę – powiedziałam stanowczo. — Teraz wszyscy wracają do pracy, z wyjątkiem zwolnionych. Dzień trwa dalej.

Wyszedłem, zostawiając za sobą upadający świat zbudowany na parze i wyniosłości. Nie poczułem triumfu, a jedynie chłodną, cichą satysfakcję, jaką odczuwa się po dobrze wykonanej pracy.

Zrozumiałem, iż aby zbudować dom na solidnych fundamentach, najpierw trzeba oczyścić teren z gnicia. Teraz dopiero rozpoczynam wielkie sprzątanie.

Lekcja, którą wyniosłem: nigdy nie lekceważ potężnej siły doświadczenia i uczciwości, bo w końcu to one decydują, kto naprawdę rządzi firmą.

Idź do oryginalnego materiału