Nie ma powrotu
— Wszystkiego najle… najlepszego, Ewo! Chcę ci podarować twoje marzenie — powiedział z euforią Krzysztof, obejmując ją mocno.
— Jak to podarować marzenie? Marzenia są… no wiesz, nie da się ich dotknąć — zdziwiła się Ewa, gdy wyszli z uniwersytetu po wykładach.
— A ja i tak ci je podaruję — odparł z dumą. — Chodźmy do akademika, zostawmy notatki, przebierz się, pojedziemy za miasto.
Wysiedli na przystanku „Klub Jeździecki”. Wtedy Ewa zrozumiała — chce zabrać ją na przejażdżkę konną. Ile razy opowiadała mu, jak bardzo marzyła o tym od dziecka. Kochała konie, choć widziała je na żywo tylko w zoo, a w telewizji z zapartym tchem oglądała filmy o nich.
Skąd ta miłość? Sama nie wiedziała. Pewnego razu, gdy miała pięć lat, powiedziała do ojca:
— Tato, kupmy konia.
Ojciec wybuchnął śmiechem i spytał:
— A gdzie go trzymać? Jest duży, trzeba go karmić, sianem. Mamy przecież tylko dwupokojowe mieszkanie.
— Na balkonie — odparła prosto.
Ojciec tłumaczył długo i cierpliwie, gdzie żyją konie, iż potrzebują stajni i przestrzeni, iż w mieszkaniu zdechną. Ewie zrobiło się szkoda konia i przyznała mu rację.
— Dobrze, tato, nie będziemy trzymać konia na balkonie. Ale postawisz mu stajnię pod balkonem, tak?
To dziecięce marzenie towarzyszyło jej przez lata. Teraz była na czwartym roku studiów, a konie wciąż kochała.
Po przejażdżce była szczęśliwa.
— Dziękuję, Krzysztofie, to było cudowne. Teraz wiem — marzenia się spełniają! — A on? On też był szczęśliwy, bo spełnił marzenie ukochanej.
Była wiosna. Wyszli z klubu jeździeckiego, a Ewa, widząc niedaleko las, zaproponowała spacer. Tu znów dotknęła dzieciństwa — w lesie wszędzie bielił się śnieg, a spod niego wyłaniały się przebiśniegi.
— O Boże, Krzysiu, jakie to piękne! — zawołała. — W dzieciństwie biegałyśmy z dziewczynami do lasu zbierać przebiśniegi. Jeszcze śnieg leży, a one już wychodzą. A ten zapach… Wiosna to najpiękniejszy czas.
Byli młodzi, szczęśliwi. Krzysztof biegł do niej z naręczem kwiatów, ona też nazbierała ich pełne dłonie.
— Wszystkiego najlepszego… i witaj, wiosno! — zaśmiał się.
— Dziękuję ci — szepnęła. — To najpiękniejszy prezent. Konie i przebiśniegi. Powrót do dzieciństwa.
— Cieszę się, iż cię zaskoczyłem.
Byli razem ponad rok. Przed końcem studiów Krzysztof wydał wszystkie oszczędności i całe stypendium, by kupić pierścionek. Oświadczył się ukochanej. Kochali się — to wiedzieli na pewno.
Ślub był piękny — biała suknia, garnitur, świadkowie. Przyjaciółka Ewy, Kinga, stanęła przy niej. Mieszkały razem w akademiku, uczyły się w jednej grupie. Przyjaźń przetrwała choćby po studiach.
Pracowali w różnych miejscach. Krzysztof awansował, zarabiał dobrze. Ewa też pracowała, ale przeszła na urlop macierzyński. Urodziła syna, Jakuba.
Czas mijał. Jakub poszedł do szkoły. Ewie wydawało się, iż mają idealne życie — spokój, miłość. Krzysztof troskliwy, syn szczęśliwy. Mieli już swoje mieszkanie. Kinga często ich odwiedzała.
— Kiedy wreszcie wyjdziesz za mąż? — pytała Ewa przyjaciółkę, wciąż samotną.
— Nie wiem. Może kiedyś — odpowiadała Kinga zagadkowo.
Aż pewnego dnia, gdy nic nie zapowiadało burzy, uderzył piorun. Krzysztof wrócił z pracy blady, unikając jej wzroku.
— Odchodzę, Ewo.
— Gdzie? — spytała, jeszcze nie rozumiejąc.
— Do innej kobiety.
— Żartujesz? Kto to? — głos jej drżał.
— Nie uwierzysz… Odchodzę do Kingi. — Wziął torbę i wyszedł.
Ewa osunęła się na krzesło. Myśli wirowały. Nie wierzyła, iż to prawda.
— To niemożliwe…
Ale gdy drzwi się zamknęły, zrozumiała — to nie sen. Jakub bawił się na podwórku. Gdy wrócił, powiedział:
— Widziałem tatę z walizką. Powiedział, iż jedzie w długą służbową.
Ewa tylko skinęła głową. Niech tak będzie.
Minęło dziesięć lat.
W sobotę ktoś uparcie dzwonił. Rozwścieczona Ewa otworzyła drzwi, gotowa wykrzyczeć, by przestał, ale zobaczyła Kingę. Chciała zatrzasnąć drzwi, ale tamta wstawiła nogę.
— Czego chcesz? — warknęła.
— Nie zaprosisz mnie?
— Po co ci to? Wynoś się.
— Przyszłam w dobrej wierze. Wysłuchaj mnie.
Coś w głosie Kingi zmusiło Ewę do ustąpienia. Weszła do środka, zdjęła buty, usiadła w kuchni.
— Może kawę ci podam? — syknęła Ewa.
— Byłoby miło, ale wiem, iż nie zrobisz.
Ewa przyglądała się byłej przyjaciółce. Lata nie były łaskawe — figura rozmyta, sińce pod oczami.
Kinga spojrzała jej prosto w oczy.
— Ewo, zabierz swojego Krzysztofa.
— Co? — Ewa zamarła.
— Proszę cię — ciągnęła Kinga. — Dam ci choćby pieniądze, mam trochę oszczędności.
— Więc najpierw go zabierasz, a teraz chcesz mi go oddać? Oszalałaś? Zachorował?
— Nie, z nim wszystko w porządku.
— Więc co? Znudził ci się?
— Nigdy go nie kochałam — przyznała Kinga. — Potrzebowałam go tylko po to, żebyś ty cierpiała.
— Mnie? Za co?
— Za to, iż tobie wszystko, a mnie nic! Byłaś lepsza, ładniejsza, miałeś świetnego męża. A ja? Tylko piękne imię i twój cień. W końcu postanowiłam odzyskać sprawiedliwość.
— A teraz już nie zarabia?
— Teraz tylko pije i leży na kanapie. Nie mogłam mu dać dziecka. A on chciał. Pracuje, ale…
— Więc dlatego chcesz go oddać?
— Nie. Zakochałam się. Prawdziwie. Może jeszcze urodzę…
Ewa patrzyła na nią zimno.
— A o mnie nie pomyślałaś? Zabrałaś męża, a teraz chcesz go zwrócić?
— Zrozum mnie…
— Nie. Używany mąż