Całe życie byłam poniżana, a teraz oczekują, iż zaopiekuję się chorą matką.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Zawsze byłam poniżana, a teraz żądają, żebym opiekowała się chorą matką.

Nazywam się Jadwiga Kowalska i byłam najmłodszym, niechcianym dzieckiem w licznej rodzinie. Oprócz mnie, rodzice mieli jeszcze czworo dzieci — dwóch braci i dwie siostry. Mama często przypominała, iż mnie nie planowali. „Musiałam urodzić, bo było za późno na przerwanie” — mówiła, a te słowa paliły mnie jak rozżarzony metal. Od dzieciństwa czułam się obca, niepotrzebna, jak błąd, który muszą tolerować. Ta rana towarzyszyła mi przez całe życie, zatruwając każdy dzień.

Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Poznaniem. Rodzice byli dumni tylko ze starszych synów, Jacka i Tomasza. To była ich chluba — wzorowi uczniowie, potem studenci z wyróżnieniem, a teraz pracują na prestiżowych stanowiskach w Warszawie. Obaj dawno założyli rodziny, ich dzieci uczą się w najlepszych szkołach. Prawie ich nie znałam — kiedy się urodziłam, oni już wyjeżdżali na studia. Siostry, Kasia i Agata, też były ulubienicami mamy. Wyszły za mąż za zamożnych mężczyzn, jedna choćby została znaną aktorką. Mają duże domy, drogie samochody, dzieci w prywatnych szkołach. Mama przechwalała się nimi przed każdym, a mnie nazywała nieudacznikiem.

Siostry mnie nienawidziły. W dzieciństwie musiały się mną opiekować, ale nigdy nie przepuściły okazji, żeby mi dokuczyć. „Zawsze będziesz gorsza od nas” — mówiły ze śmiechem. Kiedy w domu pojawiali się goście, mama pokazywała zdjęcia starszych dzieci, opowiadała o ich sukcesach, a co do mnie mówiła: „Jadzia? Ona niczego nie osiągnęła, ledwo się uczy”. Starałam się, ale nikt nie doceniał moich starań. Po szkolebiełam się na krawcową, zdobyłam dyplom i dostałam pracę w małym zakładzie krawieckim. Lubiłam szyć, w tym znajdowałam euforia i zarabiałam przyzwoicie. Ale rodzice tylko prychali: „Krawcowa? To nie zawód”. Wyprowadziłam się, mieszkałam w akademiku, potem wynajęłam małe mieszkanie, żeby nie słyszeć ich złośliwości.

Po latach poznałam Marcina. Stał się moim wybawieniem. Wzięliśmy ślub, urodziła się córeczka, Ania. Po raz pierwszy byłam szczęśliwa. Ale los uderzył — Marcin i Ania zginęli w wypadku samochodowym. Moje serce pękło. Zostałam sama, w pustce, gdzie nie było miejsca na nadzieję. Rodzina mnie nie wsparła. Ani telefonu, ani słowa współczucia — jakbym ja i mój ból nie istnieli. Jedynym oparciem stali się koledzy z pracy. Dziesięć lat żyłam, zatapiając się w szycie, starając się nie wspominać dnia, gdy straciłam wszystko.

Ostatnio pojawił się w moim życiu mężczyzna, Robert. Okazuje mi troskę, ale jeszcze nie jestem gotowa na nowy związek — stare rany są zbyt głębokie. I właśnie wtedy, gdy zaczęłam ostrożnie otwierać się na świat, rodzina nagle o mnie przypomniała. Tato zmarł lata temu, a mama teraz leży przykuta do łóżka. Potrzebuje opieki, ale starsze dzieci, tak zajęte i ważne, nie chcą na to czasu. Zadzwonili do mnie, jakbym była ich ostatnią deską ratunku. „Przecież i tak nie masz nic lepszego do roboty, zajmij się matką. W końcu będziesz do czegoś przydatna” — powiedzieli bracia. Siostry dodały: „To twój obowiązek”.

Byłam w szoku. Ci ludzie całe życie mnie upokarzali, nazywali zerem, wyśmiewali moje marzenia. Nie pomogli mi w najciemniejszych chwilach, a teraz żądają, żebym porzuciła wszystko i opiekowała się matką, która nigdy mnie nie kochała? Tą, która żałowała, iż mnie urodziła, która chwaliła wszystkich oprócz mnie? Odmówiłam. „Radźcie sobie sami” — powiedziałam twardo. Wtedy posypały się groźby: bracia krzyczeli, iż wydziedziczą mnie, siostry obiecywały, iż mnie oczernią. Ale już mnie to nie obchodzi. Ich słowa nie ranią — znosiłam je za długo.

Boli mnie nie ich gniew, ale to, iż nigdy nie byłam dla nich rodziną. Widzieli we mnie tylko ciężar, a teraz widzą darmową opiekunkę. Nie wrócę do świata, w którym mnie deptali. Niech mama ma opiekę od tych, z których była dumna — od swoich „wspaniałych” dzieci. Ja będę żyć dla siebie, dla przyszłości. Robert proponuje, żeby zacząć od nowa, i może się na to zdecyduję. Ale jedno wiem na pewno: nie pozwolę już mojej rodzinie mnie łamać. Stracili mnie na zawsze, i to ich wybór, nie mój. Każdy zasługuje na szacunek, choćby jeżeli najbliżsi o tym zapominają.

Idź do oryginalnego materiału