Cienie minionych lat: dramat w Dolinie Sosen

newsempire24.com 1 tydzień temu

Cienie minionych lat: dramat w Sosnówce

– Jak gwałtownie przemknęło życie, wszystkie te lata. I jak staliśmy się niepotrzebni dorosłym dzieciom – głos Heleny drżał, a oczy wypełniły się łzami. Nie chciała słuchać dalej, serce ściskało się z bólu.

Helena wychowała troje dzieci, które dawno opuściły rodzinny dom w Sosnówce. Najstarszy syn, Marek, wyjechał za granicę z rodziną jeszcze w młodości. Od tamtej pory ani razu nie odwiedził matki. Tylko zdjęcia, rzadkie listy i życzenia świąteczne przypominały o jego istnieniu. Helena pieczołowicie chowała każdą kartkę, każdą fotografię. Zimowymi wieczorami przeglądała je, odczytując swoje własne słowa: „Synku, tak tęsknimy z ojcem, przyjedź choć raz, poznaj nas z żoną i wnukami…” Ale Marek zawsze był zajęty – własne życie, własne sprawy.

Średnia córka, Kinga, wyszła za mąż za wojskowego. Często się przeprowadzali, mieli tylko jedno dziecko. Czasami Kinga odwiedzała Sosnówkę, ale zapadała na krótko. Mąż Heleny, Jan, bardzo szanował zięcia, Tomasza, i cieszył się, iż córka, sądząc po jej rozpromienionych oczach, jest szczęśliwa. Helena też nie martwiła się o Kingę – u niej wszystko się ułożyło.

Ale najmłodsza, Jadzia, została sama. Po ślubie we wsi urodziła syna, ale małżeństwo się rozpadło. Wtedy Helena poradziła: „Jedź do miasta, Jadziu. Co cię czeka na wsi? Jesteś młoda, ładna, ułożysz sobie życie”. Jadzia posłuchała, zostawiła małego Bartka z matką, zrobiła kurs krawiecki i gwałtownie znalazła pracę w mieście. Później zabrała syna do siebie. „W mieście będzie mu lepiej – mówiła. – Szkoła pod nosem, kółka różne, nie będzie się nudził”. Bartek, chwytając babcię za spódnicę, płakał, ale któż śmiałby sprzeciwić się matce?

„Tydzień bez mnie przeżyjesz – powiedziała Helena mężowi. – Nie mogę dłużej, serce boli, muszę odwiedzić Jadzię”. Jan chciał jechać z nią, ale jesienią zaczął źle się czuć. Helena spakowała torby, naładowała wiejskich smakołyków. Jan odprowadził ją na pociąg przed świtem. Minęły trzy lata od ostatniego spotkania – Bartek pewnie urósł jak na drożdżach.

– Mamo, czemu nie uprzedziłaś, iż przyjedziesz? – Jadzia przywitała ją, ledwo maskując irytację. – Mogłaś zadzwonić! Musiałam zwalniać się z pracy, odbierać Bartka ze szkoły, biegać po zakupy. Cały dzień na nogach przez twoją wiadomość!
– Wybacz, córeczko, chciałam zrobić niespodziankę – tłumaczyła się Helena, idąc z dworca. – Wiesz, jak u nas na wsi z zasięgiem…
– Może coś się stało? Chcesz coś powiedzieć? Jak tata?
– Wszystko w porządku, trochę choruje, jesień jednak. Ale trzymamy się.

Drzwi mieszkania otworzył Bartek. Boże, jak on wyrósł! Ramiona szerokie jak u dziadka, ręce tak samo silne.
– Witaj, wnuczku! – uradowała się Helena, obejmując go.
– Cześć, babciu – Bartek gwałtownie wysunął się z objęć i przyjrzał jej się uważnie.
– Czemu nie wyszliście na dworzec? Ledwo dowlokłam te torby – wyrzuciła z siebie Helena, spoglądając na córkę.
– Przygotowywaliśmy się na twój przyjazd – odparła Jadzia. – Obiad ugotowałam, trzeba cię przecież nakarmić po podróży.

Helena westchnęła – trudno, niech będzie. Po chwili już krzyczała do słuchawki:
– Wszystko w porządku, Janku! Przyjęli, pomogli! Nie martw się, już siadamy do stołu, Jadzia kolację zrobiła, pyszna. Wszyscy cię ściskają!

Przy stole Jadzia nalała zupy i zapytała:
– Jedną kotlet czy dwie, mamo?
Helena, wygłodzona po drodze, byłaby w stanie zjeść wszystkie pięć, ale spojrzała na córkę i odparła:
– Postaw na stole, sama wezmę.

Na półmisku leżało pięć małych kotletów. Każdy wziął po jednym. Helena sięgnęła po drugi, ale na trzeci już nie – zrobiło się jej głupio. Przypomniała sobie, jak gotowała dzieciom góry jedzenia, zwłaszcza na święta, żeby każdy mógł się najeść do syta. A tu… Może Jadzia ma kłopoty? Trzeba by pomóc finansowo – z Janem mają oszczędności, a w tym roku plony były dobre.

Helena przeszła się po mieszkaniu. Świeży remont, nowe meble, telewizor na ścianie w salonie. Pokój Bartka niewielki, ale przytulny, wszystko, co trzeba, jest.
– Na jak długo do nas przyjechałaś? – spytała Jadzia, zmywając naczynia.
– Co, nie cieszysz się? Ledwo przyjechałam, a ty już pytasz, kiedy wyjadę?
– Nie, no tak… tylko bilety trzeba kupić wcześniej. Mogę jutro pójść na dworzec, załatwić powrotny, żeby nie ciągnąć.

Helena wzruszyła ramionami – skoro tak, to trudno. Wieczór spędziła z Bartkiem, przeglądając zdjęcia i filmiki ze szkolnych uroczystości. Cieszyła się, jaki mądry rośnie wnuk. Szkoda tylko, iż Jan tego nie widzi. Poprosi Bartka, żeby podpisał kartki dla dziadka.

Minęło kilka dni. Z wieczora na wieczór rozmowy stawały się chłodniejsze. Bartek coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, uczył się lub uciekał do sąsiadów pograć w gry. Jadzia zostawała w pracy albo spotykała się ze znajomymi, wracała późno, zrzucała buty i od razu kładła się spać. Helena tęskniła za zwykłym ludzkim ciepłem. Nie tak wyobrażała sobie spotkanie z córką.

Zadzwoniła do Jana i zaczęła się pakować. Przechodząc koło pokoju wnuka, przypadkiem usłyszała rozmowę Jadzi z Bartkiem:
– Mamo, a kiedy wujek Krzysiek przyjdzie? Obiecał mnie zabrać na mecz.
– Niedługo, synku, jak tylko babcia wyjedzie… – odparła Jadzia.
– A kiedy babcia wyjedzie?

Helena zastygła. Łzy potoczyły się po twarzy. Trzymając się ściany i łapiąc się za serce, doszła do pokoju, gwałtownie spakowała torby, narzuciła płaszcz i już stała w drzwiach, gdy pojawiła się Jadzia.
– Gdzie się w nocy wybierasz? Pociąg dopiero jutro wieczorem!
– Nic, wymienię bilet. Ech, córko, nie tego cię z ojcem uczyliśmy. Tacie nic nie powiem, będzie się martwił. Za zdHelena wsiadła do pociągu, wiedząc, iż choć dzieci już jej nie potrzebują, w Sosnówce zawsze będzie ktoś, kto na nią czeka.

Idź do oryginalnego materiału