12 października 2024 – Dzień pełen niepokoju
Siedzę na kanapie w naszej małej kawalerce przy ul. Chłopskiej w Gdańsku, a promienie słońca przedzierają się przez zasłony i muska stare zdjęcia rodzinne na ścianie. Paweł wciąga gazetę, nieświadomy burzy, która właśnie narasta w mojej głowie. Trzymam telefon w drżących dłoniach.
„Halinko, co mówisz?” – wyszeptuję, starając się nie zdradzić strachu, który ściska mi żołądek.
Po drugiej stronie linii słyszę wyłącznie jego ciężki oddech. „Mamo, nie damy już dłużej rady. Rachunki rosną, studia Mateusza kosztują fortunę, a my z Marcinem pracujemy na pełnych obrotach, a i tak nie starczy. A ty… ciągle gdzieś wpadasz, spędzasz weekendy w SPA, obijasz się w knajpach poza domem…”
Zatracają mnie wdechy. Patrzę na Pawła, który odrywa wzrok od gazety i zatroskany patrzy na mnie. „Co się dzieje?” – pyta cicho.
Nie od razu odpowiadam. Wewnątrz wyblakłem z rozwijającej się walki między chęcią pomocy córce a potrzebą – w końcu – zatroszczenia się o siebie. Po czterdziestu latach szpitalnych dyżurów i bezsenności, kiedy wreszcie emerytura pozwala nam na drobne przyjemności, czy mogę od nich zrezygnować?
„Halinko, wiesz, iż jeżeli będziemy mogły ci pomóc, zrobimy to…” – przerywa mi głos w słuchawce, drżąc: „Mamo, to nie tylko pieniądze! Po prostu czuję się samotna. Potrzebuję cię. Więcej czasu, więcej obecności… a jednak wydaje się, iż ciągle się oddalamy.”
Milczę. Czuję, jak ciężar jej słów przygniata mi pierś. Paweł chwyta mnie za rękę, szukając mojego spojrzenia. „Powiedz jej, iż jutro jedziemy do nich” – szepcze.
Powoli kiwam głową. „Bogno, przyjedziemy do ciebie jutro na obiad. Porozmawiamy spokojnie.”
Ona wzdycha, jakby z ulgą. „Dobrze. Dziękuję”.
Kiedy odkładam słuchawkę, ogarnia mnie pustka. Paweł otula mnie mocno. „To niesprawiedliwe” – mruczy pod moje włosy. „Oddaliśmy im wszystko. A teraz nie możemy choćby odrobinę cieszyć się życiem?”
Odchodzę nieco na bok i wpatruję się w jego niebieskie oczy, spowite zmarszczkami. „Może coś zrobiliśmy nie tak…”
On potrząsa głową. „Wypełniliśmy nasz obowiązek”.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przypomniałam sobie, jak kiedyś bawiliśmy się z Bogną w parku, odrabialiśmy zadania przy kuchennym stole, śmialiśmy się nad morzem, mając mało pieniędzy, ale mnóstwo radości. Kiedy zaczęła odczuwać, iż nas nie stać? Kiedy przestałam być jej schronieniem?
Rano wpadliśmy do ich domuściówki z domowym ciastkiem i wymuszoną uśmiechnięciem twarzą. Bogna przywitała nas ze łzami w oczach, a Marcin milcząco ściskał nam dłonie. Mateusz podbiegł: „Babciu! Dziadku!”.
Podczas obiadu atmosfera była napięta. Marcin mówił niewiele, a Bogna starała się być uprzejma, ale co jakiś czas rzucała surowe spojrzenia.
W pewnym momencie Marcin wybuchł: „Nie potrzebujemy waszych pieniędzy, ale przynajmniej zrozumienia! Czujemy, iż wszystko spoczywa na naszych barkach”.
Paweł zamiera: „Zawsze byliśmy przy was! A teraz musimy pomyśleć też o sobie”.
Bogna podnosi głos: „Dlaczego, kiedy prosimy o pomoc, to wydaje się wam ciężarem? Czy nie rozumiecie, iż jesteśmy wyczerpani?”.
Czuję, jak ciągnie mnie w każdą stronę. Chciałabym krzyczeć, iż i ja jestem zmęczona, iż i ja zasługuję na odrobinę spokoju po życiu pełnym poświęceń. Widzę jednak rozpacz w oczach córki i moje serce krwawi.
„Może sprawiliśmy wrażenie, iż już nam jest obojętno” – mówię cicho. „Ale nie tak jest. Po prostu… potrzebujemy choć trochę oddechu”.
Obiad kończy się ciszą. Wracamy do domu z poczuciem przegranej.
W kolejnych dniach Paweł zamyka się w sobie. Nie wspomina już o naszych planach na starość, nie proponuje wyjazdów ani kolacji poza domem. Ja spędzam dni, rozmyślając, jak pomóc Bognie, nie tracąc przy tym siebie całkowicie.
Wieczorem dzwoni do mnie moja siostra Lidia, mieszkająca w Krakowie.
„Słyszałam od Bogny, iż masz kryzys” – mówi prosto.
„Nie wiem, co robić” – wyznaję między łzami. „Czuję się egoistyczna, kiedyś myślę o sobie, ale jeżeli rezygnuję ze wszystkiego dla nich, wydaje mi się, iż umieram”.
Lidia wzdycha: „W Polsce rodzice mają być zawsze dostępni, choćby gdy są wyczerpani. A kto myśli o tobie?”.
Milczę.
„Porozmawiaj o tym z Pawłem” – kontynuuje Lidia. „I przede wszystkim rozmawiaj z Bogną jak matka z córką, a nie jak bankomat”.
Jej słowa zostają ze mną.
Następnego dnia zapraszam Bognę na kawę do małej kawiarni przy ulicy Szewskiej. Przychodzi zmęczona, z ospałymi oczami.
„Mamo, przepraszam za wczoraj” – od razu mówi.
Łapię ją za rękę: „Bogno, kocham cię ponad życie. Ale i ja jestem człowiekiem. Muszę czuć, iż żyję, a nie tylko służę”.
Patrzy w dół: „Wiem… Czasem to wszystko przytłacza”.
„Rozumiem” – odpowiadam łagodnie. „Musimy znaleźć równowagę. Nie zawsze będę twoim rozwiązaniem, ale mogę być przy tobie jako matka”.
Rozmawiamy długo, przez łzy i nowo odkryte uśmiechy.
Wracając do domu, czuję lżejszy ciężar na sercu, ale wciąż nurtuje mnie pytanie: gdzie kończy się obowiązek rodzicielski, a gdzie zaczyna prawo do własnego szczęścia?
Często myślę: czy naprawdę egoistyczne jest pragnienie odrobiny spokoju po całym życiu poświęceń? Czy to nie tylko strach przed utratą swojej niezbędności?
A wy? Czy emerytura należy jedynie do rodziców, czy do całej rodziny?