Czas na ślub naszej córki: małżeńskie plany dla 27-letniej panny młodej

newsempire24.com 17 godzin temu

Z mężem, Jerzym, szykowaliśmy się do wydania naszej córki Zofii za mąż. Zosia już miała 27 lat, najwyższy czas, by założyła własną rodzinę, zwłaszcza iż spotkała porządnego chłopaka – Marcina. To stateczny człowiek, inżynier, dba o Zosię, a nam z Jerzym od razu przypadł do gustu. Wszystko zmierzało ku ślubowi, omawialiśmy już datę, suknię, gości. Ale gdy dowiedziałam się, jakim “posagiem” zapewniła swojemu synowi Marcinowi jego matka, Krystyna Stanisławówna, mało nie zemdlałam. Co to, w XXI wieku znów bawimy się w średniowiecze, gdzie posag decyduje, kto kogo jest wart?

Zosia to dziewczyna z głową. Skończyła uniwersytet, pracuje jako marketingowiec, utrzymuje się sama. Zawsze uczyliśmy ją z Jerzym niezależności, by nie musiała polegać tylko na mężu. Oczywiście jako rodzice chcieliśmy pomóc młodym na starcie. Postanowiliśmy dać im pieniądze na wkład własny do mieszkania, żeby mogli wziąć kredyt. Dodatkowo zbierałam dla Zosi “posag” – piękną pościel, zestaw naczyń, choćby nowe zasłony kupiłam, by ich gniazdko było przytulne. Myślałam, iż to drobiazgi, ale pokażą, iż dbamy. Marcin też obiecywał dołożyć swoją cegiełkę – miał oszczędności i mówił, iż chce, by wszystko było między nimi równo.

W zeszłym tygodniu pojechaliśmy z Jerzym do Krystyny Stanisławówny, by omówić ślub. To kobieta z klasą, zawsze z fryzurą jak z salonu, mówi tak, jakby znała odpowiedź na każde pytanie. Siedzieliśmy przy stole, piliśmy herbatę, gdy nagle oznajmiła: “Danuto Kazimierzówna, a co wy Zosi dajecie w posagu? U nas przecież tradycja, by panna młoda wnosiła dostatek do rodziny”. Najpierw myślałam, iż żartuje. Jaki posag? Mamy woły i skrzynie ze złotem przywozić? Ale Krystyna Stanisławówna mówiła poważnie. I wtedy rzuciła: “Ja swojemu Marcinowi dałam samochód, już opłacony, i połowę ceny mieszkania. A wy co?”

Mało nie upuściłam filiżanki. Samochód? Połowa mieszkania? Co to, teraz będzie nam wystawiać rachunek za syna? Opanowałam się, uśmiechnęłam i powiedziałam, iż też pomagamy dzieciom, ale szczegółów nie poruszałam. W środku jednak wrzałam. Nie jesteśmy z Jerzym milionerami, ale dla Zosi zrobiliśmy, co mogliśmy. A teraz wychodzi, iż nasz posag to “bzdury”, a Krystyna Stanisławówna wychowała księcia, którego mamy obsypywać prezentami?

W domu opowiedziałam wszystko Zosi. Tylko się rozśmiała: “Mamo, co za różnica, co oni dają? Z Marcinem damy sobie radę”. Ale mnie było przykro. Nie o mnie chodziło, o Zosię. Taka jasna, dobra, a tu ją jakby mierzyli jakąś staroświecką miarą. Porozmawiałam z Jerzym, ale on, jak zwykle, zakręcił sprawę: “Danuta, nie przejmuj się. Ważne, iż młodzi się kochają”. Łatwo mu mówić, a ja nie mogę się uspokoić. Dlaczego mamy się tłumaczyć przed Krystyną Stanisławówną? I skąd u niej takie wymagania? Myśli, iż jej Marcin to towar na targu, a my mamy za niego “zapłacić”?

Po paru dniach Zosia powiedziała, iż Marcin też nie zachwycony rozmowami matki. Przyznał, iż samochód i pieniądze to miło, ale nie chce, by ślub zamienił się w targ. “Żenię się z Zosią, a nie z jej posagiem” – powiedział jej. Wtedy trochę odtajałam. Marcin ma rozum i chyba naprawdę kocha naszą córkę. Ale Krystyna Stanisławówna nie odpuszcza. Przedwczoraj dzwoniła i zaczęła wypytywać, jaką suknię kupujemy Zosi, ilu gości będzie z naszej strony i czy nie zamierzamy “dołożyć czegoś konkretnego” do posagu. Ledwo powstrzymałam się, by nie powiedzieć jej kilku ciepłych słów.

Teraz siedzę i myślę: jak się w tym wszystkim odnaleźć? Z jednej strony nie chcę psuć relacji z przyszłą świekrą. Ślub to święto, marzę, by Zosia była szczęśliwa. Ale z drugiej strony wkurza mnie ten ton, jakbyśmy coś byli winni. Z Jerzym całe życie pracowaliśmy, wychowaliśmy Zosię, daliśmy jej wykształcenie, wartości, miłość. Czy to nie ważniejsze niż jakieś samochody i mieszkania? I w końcu, czy to nie młodzi powinni budować swoje życie? My z Jerzym zaczynaliśmy od pokoju w komunale i jakoś daliśmy radę. A tu czuję, jakby ciągnięto nas na aukcję.

Zosia, moja mądra głowa, stara się wszystkich pogodzić. Mówi: “Mamo, nie denerwuj się, z Marcinem sobie poradzimy. W ostateczności weźmiemy kredyt i kupimy mieszkanie bez żadnych posagów”. Ale widzę, iż i jej jest niezręcznie. Chce, by ślub był radosny, a nie pretekstem do kłótni. Postanowiłam, iż nie będę już wdawać się w te rozmowy z Krystyną Stanisławówną. Niech sobie gada, co chce, a my zrobimy, jak uważamy. Damy Zosi i Marcinowi to, co obiecaliśmy, i będziemy się cieszyć ich szczęściem. A jeżeli świekra chce mierzyć się portfelami, to jej problem.

Mimo wszystko w sercu zostaje jakiś osad. Chciałabym, by ślub był o miłości, a nie o wyliczankach. Wierzę, iż Zosi z Marcinem będzie dobrze. OniA jednak, gdy patrzę na ich szczęście, wszystkie te spory wydają się tak małe, jak ziarnko maku na wigilijnym makowcu.

Idź do oryginalnego materiału