Szukam ciszy, znajduję hałas.
Ewa, prosiłam cię tylko my, rodzina! Halina, stojąc przy kuchennym blacie, odwróciła się do córki, ściskając drewnianą łyżkę. Głos jej drżał z irytacji, ale starała się mówić spokojnie.
Ewa, siedząc przy stole, przewijała ekran telefonu, nie podnosząc wzroku. Jej ciemne włosy były związane w niedbały kok, a na twarzy malowało się lekkie rozdrażnienie.
Mamo, no co ty zaczynasz? prychnęła, nie odrywając oczu od ekranu. To twoje urodziny! Pięćdziesiąt lat jubileusz! Nie można przecież wypić herbaty i rozejść się. Już wszystkich zaprosiłam.
Kogo wszystkich? Halina zamarła, łyżka w jej dłoni zadrżała. Ewuniu, prosiłam: ty, Piotr, dzieci. No może ciocia Basia. Kto jeszcze?
Ewa w końcu podniosła głowę, przewracając oczami.
No wszyscy, mamo! Ciocia Basia z wujkiem Jackiem, ich syn z żoną, babcia Krysia, moje koleżanki z mężami, paru sąsiadów. A, no i twoi dawni współpracownicy ze szkoły. Sami się wpychali, jak się dowiedzieli.
Halina poczuła, jak krew napływa jej do skroni. Powoli odłożyła łyżkę na stół i wytarła ręce w fartuch.
Ewa, mówisz poważnie? Pół roku prosiłam o jeden dzień spokoju! Jeden! A ty mi tu wesele urządzasz?
Mamo, nie dramatyzuj Ewa wstała, poprawiając dżinsy. Ludzie chcą cię powinszować. Co, wygonisz ich? Odpręż się, ja wszystko ogarnę. Ty tylko upiecz tort, dobrze? Ten twój, z kremem. A ja zajmę się sałatkami i resztą.
Halina otworzyła usta, by zaprotestować, ale Ewa już wyszła z kuchni, rzucając na odchodne:
I nie marudź, mamo. To twój dzień!
Drzwi zatrzasnęły się, a Halina została sama. Spojrzała na garnek z bulionem, na stertę brudnych naczyń w zlewie i poczuła, jak coś ściska ją w środku. Pięćdziesiąt lat. Marzyła o cichym wieczorze: rodzinna kolacja, ciepły koc, stare zdjęcia. A zamiast tego tłum, wrzawa, bieganina. I, jak zawsze, cała robota na niej.
—
Halina kochała swój dom. Małe dwupokojowe mieszkanie w starej blokowicy było jej twierdzą. Tutaj wychowała Ewę, tutaj przetrwała rozwód, tutaj nauczyła się być twarda. Kuchnia była jej dumą: jasne firanki, drewniany stół, półka z porcelanowymi filiżankami, które zbierała latami. Co roku na urodziny piekła tort swój, z budyniowym kremem i owocami. To była tradycja, jej mały rytuał. Ale w tym roku wszystko potoczyło się inaczej.
Ewa zapowiedziała „wielki jubileusz” dwa tygodnie wcześniej. Halina próbowała ją odwieść od pomysłu, ale córka była nieugięta. „Mamo, zasłużyłaś na święto! Dość tego chowania się!” powtarzała. Halina, jak zwykle, ustąpiła. Nie umiała się sprzeczać z Ewą córką, która odziedziczyła jej upór, ale nie jej cierpliwość. I oto teraz, na dzień przed jubileuszem, stała przy kuchence, gotując jedzenie dla tłumu, którego choćby nie zapraszała.
Pod wieczór mieszkanie zmieniło się w skład. Ewa przyniosła skrzynki z napojami, torby z przekąskami i ogromny bukiet kwiatów, który natychmiast zajął pół kuchni. Halina, wyrabiając ciasto na tort, starała się nie myśleć o tym, jak to wszystko pomieścić w jej ciasnym mieszkaniu.
Mamo, gdzie jesteś? wrzasnęła Ewa, wpadając do kuchni z dwiema koleżankami. O, pachnie pysznie! To tort, tak?
Tak burknęła Halina, nie odwracając się. Tylko nie dotykajcie, jeszcze nie gotowy.
Koleżanki Ewy Ania i Marta zachichotały, siadając przy stole. Ania, z jaskrawą szminką, sięgnęła po miskę z kremem.
Halinka, można spróbować? Uwielbiam twój krem!
Lepiej nie Halina odwróciła się, starając się uśmiechnąć. Jeszcze nie skończyłam.
Oj, daj spokój Ania nabrała łyżkę kremu i polizała ją. Boże, jakie pyszne! Ewa, twoja mama to geniusz!
Halina zacisnęła usta, ale milczała. Ewa, nie zauważając napięcia, gadała z koleżankami, które jadły krem prosto z miski. Gdy wyszły, Halina spojrzała na opróżnioną miskę i poczuła, iż łzy pieką jej oczy. Głęboko westchnęła i zaczęła przygotowywać nową porcję.
—
Rankiem w dniu urodzin zapanował chaos. Halina obudziła się o szóstej, by dokończyć tort i przygotować sałatki. Do dziewiątej mieszkanie huczało: Ewa biegała z dekoracjami, wieszając balony i girlandy, a jej mąż Piotr próbował rozłożyć składany stół w salonie.
Halina, gdzie masz obrus? krzyknął Piotr, grzebiąc w szafie.
W sypialni, w komodzie odpowiedziała Halina, krojąc ogórki. Tylko uważaj, to po mamie, stary.
Aha, rozumiem mruknął Piotr, a po chwili rozległ się trzask. Halina wybiegła z kuchni i zamarła: Piotr trzymał obrus, rozdarty na pół.
Ojej, Halinka, przepraszam uśmiechnął się winowajczo. Zaczepił się o gwóźdź.
Halina zacisnęła pięści, ale tylko skinęła głową.
Nic. Weź inny, w szafie.
Wróciła do kuchni, czując, jak coś wrze w jej wnętrzu. To nie był zwykły obrus wyszywała go jej matka, to była pamiątka. Ale Halina przełknęła urazę. Dzisiaj był jej dzień, a ona nie chciała kłótni.
W południe zaczęli zjeżdżać się goście. Ciocia Basia z wujkiem Jackiem przywieźli ogromny tort, który natychmiast stanął obok jej własnego. Babcia Krysia, mrucząc, zażądała taboretu z poduszką. Byli współpracownicy ze szkoły trzy rozgadane kobiety zaczęli wspominać dawne czasy, nie dając Halinie wtrącić słowa. A dzieci wnuki Haliny i siostrzeńcy Ewy biegali po mieszkaniu, przewracając wszystko po drodze.
Halina, gdzie masz czajnik? krzyknęła ciocia Basia, wchodząc do kuchni. I gdzie pierogi? Jestem głHalina zatrzymała się w drzwiach, patrząc na ten chaos, i nagle uśmiechnęła się szeroko, bo zdała sobie sprawę, iż choć nie dostała wymarzonej ciszy, dostała coś ważniejszego życie, które tętni wokół niej, głośne, niesforne, ale jej, i właśnie w tym momencie poczuła, iż jest szczęśliwa.