Czy to jest mój syn?

twojacena.pl 6 godzin temu

Zobacz, to mój syn?
Wiktoria wbiegła na drugie piętro biura, ciesząc się, iż nie spotkała żadnych kolegów. Nie miała ochoty na ich współczujące spojrzenia ani na pytania. gwałtownie schowała się w swoim gabinecie.

– Wiktorieczka, nareszcie! – ucieszyła się Bożena, z którą Wiktoria pracowała od lat. – U nas tu rewolucje! Józef Stanisławowicz przeszedł na emeryturę, a na jego miejsce przyszedł nowy dyrektor. Młody, ale surowy. Wszystkich emerytów pozbywa się na potęgę. Boję się, iż i na mnie przyjdzie kolej. Jak Kamil? Mam nadzieję, iż lepiej?

Wiktoria usiadła przy swoim biurku, rozglądając się po pokoju. Czula, iż Bożena wpatruje się w nią, czekając na odpowiedź.

– Daj spokój, Bożenko. Jak wszystkich wykopie, kto będzie pracował? Szybciej mnie zwolni – ja ciągle na zwolnieniach z powodu Kamila. Potrzbuje przeszczepu szpiku, a pieniędzy nie mam. Zwróciłam się do fundacji, ale tam też kolejki. A lekarze mówią, iż trzeba działać szybko. I jeszcze potrzebny jest dawca… Ja nie pasuję, a mama już w takim wieku…

– Jezu, za co temu biednemu dziecku taka próba? – szczerze współczuła Bożena. – A ojca Kamila nie próbowałaś znaleźć?

– choćby jeżeli znajdę, to co? Nie wierzę, iż zgodziłby się zostać dawcą. To nie jest bezpieczne. I pewnie by nie uwierzył, iż Kamil to…

W tej chwili drzwi się otworzyły, a do gabinetu weszła Ania z kadr. Obie kobiety odwróciły głowy, a na ich twarzach pojawił się niepokój.

– Mówili, iż wróciłaś do pracy. Wiktorio, wiem, iż masz ciężko, ale decyzja… – zawahała się.

– Mów – powiedziała Wiktoria, myśląc w duchu: „No, właśnie, zapeszyłam”.

Ania spuściła wzrok, spojrzała na Bożenę, jakby szukając u niej wsparcia.

– Co, nowy dyrektor chce i mnie wyrzucić? No nie, tego już za wiele. – Wiktoria zerwała się tak gwałtownie, iż omal nie przewróciła Ani, która nie zdążyła się odsunąć, i ruszyła w stronę drzwi.

Ania coś krzyknęła za nią, ale stukot kobiecych butów już cichł na korytarzu. Koledzy witali się, ale ona na nikogo nie patrzyła. „Nie ma mowy. Niech się tylko waży. Nie ma prawa…” – powtarzała w myślach.

W recepcji zatrzymała się na widok młodej sekretarki, wyglądającej jak z okładki modowego magazynu. Pełna życia, uśmiechnięta, z kokieteryjnie rozpiętą górną guzikiem białej bluzki.

– Gdzie Irena Janówna? – spytała Wiktoria.

Dziewczyna otworzyła usta, pokazując idealnie białe zęby. Ale Wiktoria nie czekała na odpowiedź, podeszła do drzwi dyrekcji i złapała za klamkę.

– Co pani robi?! Tam narada! – sekretarka błyskawicznie znalazła się obok, ale drzwi były już otwarte.

Wiktoria weszła pierwsza i znieruchomiała w progu. Sekretarka natychmiast przecisnęła się do przodu.

– To nie moja wina, Krzysztofie Eugeniuszowiczu! Ona wpadła… – zaczęła głośno.

– W porządku, Kasiu, możesz iść – przerwał jej dyrektor. I dziewczyna natychmiast zniknęła. – Słucham pani – powiedział, patrząc na Wiktorię badawczym wzrokiem.

Poznała go, choć minęło dwanaście lat od ich ostatniego spotkania. W pierwszym momencie poczuła urazę i zakłopotanie. Potem uznała, iż może to i lepiej.

– Proszę wejść, usiąść – wskazał krzesła przy stole.
Wiktoria podeszła, ale nie usiadła.

– Jestem Wiktoria Andrzejewna Nowak z działu marketingu – przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem, mając nadzieję, iż ją przypomni. – Z jakiej racji chce mnie pan zwolnić? Mój syn jest chory, muszę często jeździć z nim do szpitala. Józef Stanisławowicz rozumiał, pomagał finansowo. Pracowałam zdalnie…

Młody dyrektor bezceremonialnie ją obserwował, opierając się wygodnie w skórzanym fotelu. Wiktoria zmieszała się, zamilkła na chwilę. „A Józef miał zwykłe krzesło” – pomyślała z irytacją.

– Mówiono mi, iż córka pani choruje. Współczuję, ale pani ciągle nie ma w pracy. Ktoś musi za panią robić. Czy to sprawiedliwe? – mówił tonem mentora, jakby ganił niesforną uczennicę.

– Syn – poprawiła go.

– Słucham?

– Mam syna, nie córkę – powtórzyła. – Jest bardzo chory. jeżeli mnie pan zwolni, nie będziemy mieli na życie. – Choć starała się zachować spokój, głos się załamał. Brzmiał błagalnie, pełen bezradności.

– Ma pan dzieci? Matkę? Gdyby zachorowali, spokojnie przychodziłby pan do pracy, czy starałby się pomóc? – Wiktoria zebrała się w sobie i spojrzała mu prosto w oczy.

– A co dolega synowi? – spytał bez większego zainteresowania.

– Białaczka. Wie pan, co to jest? – rzuciła wyzywająco, ale głos znów zadrżał.

– Powiedźmy, czy my się znamy? Wydaje mi się, iż panią gdzieś widziałem. – Wpatrywał się, czekając.

Wiktoria nie była na to przygotowana. Zastanawiała się gorączkowo, co powiedzieć. Cisza przeciągała się niebezpiecznie. W każdej chwili mógł ją wyprosić za zuchwałość.

– Ja… My studiowaliśmy razem, w równoległych grupach. Pamięta pan, Sylwester? Byłam u koleżanki w akademiku… Grał pan na gitarze, potem… – zaczerwieniła się i spuściła wzrok.

– Wiktoria?

„Nareszcie. Chyba przypomniał. A co było potem?” – pomyślała z goryczą.

– Nie poznałem, wybacz. – Przeszedł na „ty”. – Jak mogę ci pomóc?

– Nie zwalniaj mnie. Syn potrzebuje przeszczepu szpiku. Po prostu nie wiem, co robić. – Zakryła twarz dłońmi, ukrywając łzy, których nie chciała pokazywać.

– A męża, jak rozumiem, nie ma – stwierdził Krzysztof.

Wiktoria odjęła ręce od twarzy i wyprostowała się. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Wtedy Krzysztof wstał, obszedł biurko i podszedł do niej.

– Powiedz, to mój syn?

– Nie – odpowiedziała szybko. Ostatnie, czego potrzebowała, to żeby pomyślał, iż próbuje go zmanipulować, wciągnąć w wychWiktoria uśmiechnęła się przez łzy, gdy Krzysztof wyciągnął rękę, by ją przytulić, i wtedy wiedziała, iż ich rodzina w końcu będzie cała.

Idź do oryginalnego materiału