Czy warto poświęcać siebie dla cudzych wakacji: jak odmówiłam goszczenia krewnych za darmo nad morzem i stałam się wyrzutkiem

polregion.pl 2 tygodni temu

Dziennik osobisty

Czy warto poświęcać się dla cudzego wypoczynku? Jak odmówiłam swatom darmowego pobytu w naszym domu nad morzem — i stałam się wyrzutkiem.

Przyzwyczaiłam się, iż moje życie nie należy do najłatwiejszych. Obowiązki, odpowiedzialność, ciężka praca — to wszystko stało się codziennością, a w tej rutynie sama się zgubiłam. Teraz nazywają mnie skąpą, bezduszną kobietą, która tylko myśli o zarobku, choć po prostu raz odmówiłam, by wszystkim było wygodnie. Chcę opowiedzieć swoją historię nie po to, by mnie oceniano, ale byście zrozumieli: za każdą „odmową” stoi nie chciwość, a zmęczenie, którego nikt nie widzi.

Nasz domek nad morzem wielu uważa za sielankę. Przestronny, zadbany, z ogrodem i przytulną altaną. Ale mało kto wie, jakim koszmarem było dla mnie i męża jego wybudowanie. Rodzice zostawili nam stary, walący się barak na działce w Jastarni. Przez ponad dziesięć lat z mężem stawialiśmy go od nowa — cegła po cegle, pokój po pokoju, wszystko własnymi rękami, bez niczyjej pomocy. Zrobiliśmy przybudówkę, doprowadziliśmy wodę, gaz, kanalizację, urządziliśmy podwórko i postawiliśmy domki gościnne.

Tak, teraz prowadzimy mały biznes. Latem, gdy przyjeżdżają turyści, wynajmujemy wszystko — łącznie z naszym pokojem. Sami śpimy w składziku, na rozkładanych łóżkach. Ludzie płacą nie tylko za nocleg, ale też za domowe posiłki. Gotuję od rana do nocy, pierzę pościel, sprzątam, przyjmuję gości i żegnam. Do lipca już nie pamiętam, kiedy ostatnio porządnie jadłam albo spałąm.

I mimo to nie narzekam. Bo właśnie te letnie miesiące utrzymują nas przez resztę roku. Prawie cały dochód oddajemy córce i zięciowi — spłacają kredyt, a my cieszymy się, iż możemy im choć trochę pomóc. Nie jesteśmy już młodzi, zdrowie szwankuje, ale trzymamy się.

A teraz — do sedna.

Ostatnio córka oznajmiła, iż z mężem jadą do Turcji. Radość? No pewnie. Ale dodała mimochodem: „A swatowie przyjadą do was latem, odpoczną nad morzem. Nigdy nie mieli okazji wyjechać. Mamo, przyjmij ich dobrze, tylko nie bierz od nich pieniędzy, są emerytami.” Zaniemówiłam.

Swatowie? Ci sami, którzy choćby nie zadzwonili, gdy leżeliśmy z mężem z covidem i budowa stanęła? Którzy na ślubie córki byli może godzinę i odjechali? Którzy przez osiem lat choćby się nie odezwali, aż nagle pojawiła się szansa na „darmowy wypoczynek”?

Zerknęłam do notesu — wszystko zarezerwowane do ostatniego dnia. Turyści zapłacili już w styczniu, choćby nasz pokój zajęła para z chorym dzieckiem. Z mężem mieliśmy spać w namiocie — dosłownie. I w tym chaosie, wśród gości, składziku, namiotu i wiecznego niewyspania — gdzie mam ulokować dwoje starszych ludzi, którzy chcą wygody, ciszy i uwagi?

Nie mam nic przeciwko rodzinie. Ale, przepraszam, to nie domek wczasowy, tylko nasz jedyny sposób na utrzymanie. Nie mamy innego źródła dochodu. Po pandemii turystów jest mniej. Dopiero zaczynamy się podnosić, a tu jeszcze to.

Powiedziałam córce, iż nie dam rady. Że to niemożliwe. Że fizycznie i psychicznie nie wytrzymam. Otrzymałam lawinę oburzenia. Mąż urażony: „Przecież to nasi bliscy.” Zięć wyrzucał: „Wstyd przed rodzicami.” Sąsiedzi szeptali: „Roztyła się — teraz nikogo nie wpuszcza.” A córka… córka po prostu milczała. Zrozumiałam — dla wszystkich jestem już nie kobietą, która zawsze wszystkim pomagała, ale skąpą starą jędzą, obwieszoną złotymi łańcuchami z letnich zarobków.

Siedziałam nocą na werandzie, słuchałam szumu morza i płakałam. Jestem zmęczona bycią dobrą. Zmęczona dawaniem wszystkiego i otrzymywaniem w zamian — żądań. Nikt nie spytał, jak się czuję. Nikt nie zaproponował pomocy. Nikomu nie przyszło do głowy, iż mogę po prostu nie podołać.

Teraz myślę: zostać przy swojej decyzji — i być znienawidzoną. Albo ustąpić — i znowu wycierać się do zera, by wszystkim było wygodnie.

Powiedzcie, co wy byście wybrali?

Idź do oryginalnego materiału