**8 marca, sobota**
„– Wszystko w porządku? Marysiu, otwórz!” – Paulina znowu zapukała mocniej w drzwi łazienki.
Obudziłam się i nadsłuchiwałam. Obok chrapał mąż. Przez białe prześwity w chmurach przebijało się marcowe słońce. Spojrzałam na zegar na ścianie i poderwałam się, spanikowana, iż się spóźnię do pracy. Dopiero po chwili przypomniałam sobie – dziś przecież wolne, ósmy marca.
Dobra, umyć się, włączyć ekspres i zrobić śniadanie, zanim Marysia i Wojtek się obudzą. Ostrożnie wyślizgnęłam się spod kołdry, ale Wojtek się poruszył, przeciągając się.
– Która godzina? – zamruczał, nie otwierając oczu.
– Wpół do dziewiątej.
Mężczyzna gwałtownie usiadł na łóżku.
– Spokojnie, wolne, święto, śpij dalej – uśmiechnęłam się.
– A ty czego się zerwałaś? – Wojtek przyciągnął mnie do siebie, wtulając nos w moją szyję. – Wszystkiego najlepszego, moja ukochana kobieto, matko moich dzieci.
– Hm, adekwatnie to mamy jedno dziecko – zaśmiałam się. – Idę robić śniadanie, a ty sobie poleż.
– Jak będziesz smażyć, ja skoczę na krótki bieg. Pogoda super. – Wojtek zrzucił kołdrę, wstał i bosymi stopami poszedł do łazienki.
Od wieczora miałam przetarty twaróg na racuchy. Teraz tylko dodać banana, obtoczyć w mące i na patelnię. niedługo kuchnię wypełnił słodkawy zapach smażonego sera.
– Ale pachnie… – W drzwiach stanęła rozczochrana Marysia w krótkich spodenkach i koszulce, mrużąc oczy od światła.
Promień słońca przebił się przez chmury i rozświetlił kuchnię, odbijając się od metalu czajnika.
Nagle Marysia przycisnęła dłoń do ust i zniknęła z przejścia. Stałam jak wryta, a potem ruszyłam za nią.
– Marysiu, otwórz! Wszystko dobrze? – Nadsłuchiwałam, a potem zapukałam w zamknięte drzwi. Usłyszałam szum wody. – Marysia, otwórz! – Zaczęłam walić pięściami w drewno.
Serce zalała panika. Próbowałam się uspokoić – pewnie tylko brzuch ją rozbolał. Nagle uderzyło mnie przerażające przypuszczenie. W środku zrobiło się chłodno. „Nie, to niemożliwe. Maturę przed sobą, cel – studia. Dlaczego?”
Z kuchni powiał zapach spalenizny. Pobiegłam, przeklinając pod nosem, zdrapując zwęglone racuchy do śmietnika. To trochę mnie otrzeźwiło. „Bez paniki” – powtarzałam sobie.
Gdy zadzwonił dzwonek, pomyślałam, iż to Wojtek wrócił, i pobiegłam otworzyć. Zobaczyłam młodego chłopaka z bukietem tulipanów.
– Dzień dobry, pani Paulino. Dla pani. – Podał mi kwiaty z uśmiechem.
– Dziękuję… – Wzięłam je, oszołomiona. – Marysia jest w łazience.
Wszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, ale nie zdjął kurtki, kręcił się niepewnie. Po jego wzroku zrozumiałam – to on jest przyczyną problemu.
– To ty? – syknęłam. – Wiesz, iż mogę cię wsadzić za uwiedzenie nieletniej?
Zbladł, przełknął ślinę.
– Przyszedłem porozmawiać. Kocham Marysię i nie ucieknę od odpowiedzialności…
Wtedy z łazienki wyszła blada i zmęczona Marysia. Spojrzała na mnie, potem na niego.
– Ty? – spytała, tak jak ja przed chwilą.
– Kto mi wytłumaczy, o co chodzi? Dlaczego rzyga? To przez ciebie? – Podniosłam głos, wpatrując się w niego.
– Mamo! Wszystko w porządku! – Marysia wyciągnęła ręce, jakby mnie powstrzymywała, i wyszła do swojego pokoju.
– Marysia! Wracaj! – krzyknęłam.
W tej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Wojtek.
– O, masz adoratora? – Wskazał na tulipany. – Pewnie krzyczałaś z radości, słychać było na klatce.
– Z radości? – Złapałam powietrze. – On…
– Kocham pańską córkę i chcę się z nią ożenić – wyrecytował chłopak, czerwony jak burak.
– No proszę. A ja już zacząłem żonę podśmiewywać – zażartował Wojtek. – Marysia jeszcze w szkole, ty chyba też. Widzę, iż czeka nas poważna rozmowa. Jak ci na imię?
– Kamil, Kamil Nowak. Nie chciałem, żeby państwo myśleli, że…
– Rozbieraj się, przejdź do pokoju. Paulina, kwiaty do wazonu. Biorę prysznic i dołączam – zdecydował Wojtek, znikając w łazience.
Z jego powrotem zrobiło się spokojniej. Postawiłam kwiaty na stole, podziwiając, jak rozjaśniają kuchnię. Wróciłam do racuchów.
Słońce schowało się za chmurami, jakby zlękło się mojego gniewu. niedługo na talerzu leżała góra placków. Rozstawiłam nakrycia. Wojtek wrócił, pachnący żelem pod prysznic.
– O, racuchy! Marysiu, zaproś gościa! – krzyknął w stronę pokoju. – Więc o co chodzi? – Usiadł, patrząc na mnie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy nieśmiało wszedł Kamil. W świetle wyglądał bardzo młodo i przestraszony. Wojtek wskazał mu krzesło.
Marysia wróciła w jeansach i bluzce, uczesana, wyglądała lepiej. „Może się mylę?” – złapałam się tej myśli.
– Paulina, nie kręć się. – Wojtek nałożył racuchy na talerz Kamila. – Ty nie jesz? – Spojrzał na Marysię, stojącą w drzwiach.
– Nie chce mi się.
Rzuciłam jej pełne niepokoju spojrzenie.
– Paulina? – Wojtek spojrzał na mnie. Potrząsnęłam głową i wyszłam do salonu.
– Co się stało? – Znalazł mnie na kanapie.
– Stało się… – zaczęłam, ale w drzwiach pojawili się Marysia i Kamil.
– Pora wyjaśnić, po co przyszedłeś – zwrócił się Wojtek do Kamila.
– Ja… – Chłopak przełknął ślinę. – Biorę odpowiedzialność za to, co zrobiliśmy. Kocham Marysię, ożenię się z nią.
– Jest jakiś powód, żeby się śpieszyć? – Wojtek zmienił ton.
– Jest – odpowiedziałam za Kamila. – Marysia jest w ciąży.
– Mamo! – Marysia rozpłakała się.– W porządku, skoro tak się stało, to wspólnie jako rodzina sobie poradzimy – powiedział Wojtek, biorąc Marysię za rękę i spoglądając na nas wszystkich zdeterminowanym wzrokiem.