Duchowny zabiera głos po odejściu Kołaczkowskiej. Oto o co prosi

zycie.news 4 godzin temu
Zdjęcie: Joanna Kołaczkowska, screen Youtube @eskarockpl


Pożegnali ją fani, artyści, politycy. Ale pośród wielu wzruszających słów i pożegnań pojawiły się też słowa, które — choć wypowiedziane z bólu — dziś budzą sprzeciw: „przegrała walkę z rakiem”.

Dla wielu to tylko figura językowa. Dla innych — krzywdzące uproszczenie. W ostatnich dniach po tej śmierci rozpoczęła się w Polsce cicha, ale ważna dyskusja o tym, jak rozmawiamy o chorobach nowotworowych i o umieraniu.

Jednym z pierwszych, którzy zabrali głos, był ojciec Grzegorz Kramer. Jezuita, który od kilku tygodni przebywa w hospicjum w Pucku, pisze o śmierci z ogromnym zrozumieniem i delikatnością. Obserwując codzienne odejścia, nie zgadza się na to, by mówić o nich jak o porażkach.

„Rak to nie jest żadna bitwa. To choroba, która czasem kończy się śmiercią, ale śmierć nie jest przegraną. Kiedy tak mówimy i piszemy, to jakbyśmy mówili, iż całe życie chorego człowieka było porażką. Nie było.”

Jego słowa nie są polemiką — są apelem. Byśmy wszyscy, jako społeczeństwo, jako dziennikarze, jako bliscy, zaczęli mówić o śmierci tak, jak na to zasługuje: z empatią i bez uproszczeń.

Psycholożka Milena Dzienisiewicz również przestrzega przed używaniem militarnego języka w kontekście chorób nowotworowych. Jej zdaniem, takie słowa jak „walka”, „porażka”, „przegrana” mogą nieść więcej szkody niż pożytku — zarówno dla pacjentów, jak i ich rodzin.

„To język, który buduje wrażenie, iż jeżeli ktoś umiera, to dlatego, iż się nie postarał, iż był za słaby. A to jest absolutnie nieprawdziwe i okrutne.”

Tego rodzaju narracja może też potęgować lęk u osób, które dopiero zaczynają swoją drogę z chorobą. Bo jeżeli rak to wojna — to kto ma ochotę iść na front?

W kwietniu tego roku kabaret Hrabi ogłosił, iż Kołaczkowska zawiesza działalność z powodu leczenia. Nikt nie mówił wprost, co się dzieje — z szacunku do prywatności. Ale z dnia na dzień stało się jasne, iż sytuacja jest poważna. Gdy zmarła w lipcu, zespół napisał: „Wyczerpaliśmy wszystkie dostępne formy leczenia. Wierzyliśmy w cud. Cud nie nastąpił.”

Ale to nie znaczy, iż przegrała. Kołaczkowska nie była żołnierzem — była artystką, która do końca była obecna w sercach innych. Nie prowadziła wojny — żyła najlepiej, jak potrafiła. I z tego życia zostawiła ogromne dziedzictwo: śmiech, prawdę, wzruszenie.

Dyskusja, która rozgorzała po jej odejściu, nie jest burzą medialną — to coś więcej. To próba uzdrowienia naszego języka i sposobu, w jaki traktujemy osoby chore.

Możemy zamiast „walki” mówić o drodze. Zamiast „porażki” — o odchodzeniu z godnością. Bo nikt, kto przeżył tak intensywne, twórcze i piękne życie, nie zasługuje na to, by na końcu jego historii postawić słowo „przegrał”.

Joanna Kołaczkowska nie przegrała. Ona była obecna. Była darem. I będzie — w pamięci, w cytatach, w śmiechu, który zostawiła.

Idź do oryginalnego materiału