DWA KAWOWE SPOTKANIA

newsempire24.com 2 tygodni temu

DWIE LATTE

– Dobry wieczór, pani Tamaro Kazimierzówno! Jak zwykle, dwa latte? – zapytałam, zerkając z niepokojem na drobną, pooraną zmarszczkami, ale niepozbawioną wdzięku twarz spóźnionej klientki.

– Witaj, Elżuniu! Tak, jak zawsze, dwa latte. I jeszcze drożdżówkę, jeżeli łaska – odparła, opierając laskę o oparcie krzesła i z lekkim grymasem bólu przysiadając przy oknie.

– Wszyscy się martwiliśmy, co mogło panią zatrzymać. Nie do wiary, żeby pani zapomniała, jaki dziś dzień. Wybiegałam choćby przed kawiarenkę, by panią wypatrzeć – powiedziałam, rzucając nowej kelnerce dyskretne skinienie.

– Gołąbeczku! To, o czym pomyśleliście, na pewno kiedyś mnie spotka, ale nikt nie zna dnia ani godziny. Nie martw się, Elżuniu, sprawa jest prosta – rano poszłam po emeryturę, a bankomat połknął mi kartę. Musiałam iść do banku po nową, a tam kolejka. Chyba wszystkie babcie z dzielnicy postanowiły dziś dokonywać wielkich operacji finansowych! – Żartowała, choć widać było, iż jest wyczerpana.

Jej dłonie, zawsze w czarnych koronkowych rękawiczkach, drżały, kąciki ust opadły, a wychudzona twarz zdradzała zmęczenie. Lata nikogo nie oszczędzają…

Pracuję jako kierowniczka w małej kawiarence w samym sercu gościnnej Warszawy. To miasto przechowuje niezliczone tajemnice, ale o wszystkim po kolei.

Zaczęłam pracować już jako piętnastolatka, chcąc zarobić mamie na nowy telefon. Najpierw zlecano mi mycie podłóg i naczyń, potem, po krótkim przeszkoleniu, zostałam kelnerką.

Po szkole poszłam na psychologię zaocznie, ale życie i tak uczy mnie najwięcej właśnie tutaj. W tej kawiarence mieszkańcy i goście miasta piją napar z aromatycznego ziarna, który ożywia znużone dusze i przywołuje wspomnienia ukryte w zakamarkach pamięci – tam, gdzie bezszelestnie, na zawsze, osiadły nasze marzenia.

Obserwowanie ludzi stało się moją pasją. Staram się odczytywać z twarzy gości ich nastroje, by uniknąć nieporozumień.

Klienci są różni – rozbawiona młodzież, zakochani patrzący sobie w oczy, młode mamy z ruchliwymi pociechami.

Na początku pracy poznałam niezwykłe małżeństwo – wysokiego, srebrnowłosego mężczyznę i kobietę walczącą z upływem czasu. Przychodzili co sobotę, bez względu na pogodę. W śnieg, deszcz czy upał – Tamara Kazimierzówna i Bogusław Wojciechowicz spacerowali pod rękę i wpadali na kawę.

– Zmarzłaś, uparta istoto i towarzyszko mojego życia? Mówiłem, żebyś wzięła parasol! Nogi mnie bolały od wczoraj, a ty swoje – „nie będzie deszczu”. I kto miał rację? – burczał mąż, patrząc, jak Tamara Kazimierzówna, z miną zdegustowanej królowej, popija latte, wdzięcznie odstawiając mały palec.

– Nic mi nie będzie. Cukru mi w głowie nie ma, nie rozpuszczę się – odcinała się kobieta.

– Zapomniałaś, jak ostatniej jesieni, również przeciw mnie, przemoczyłaś nogi? Potem miesiąc leczA druga filiżanka, nietknięta, zawsze stała naprzeciw niej, jakby czekając na kogoś, kto już nigdy nie przyjdzie.

Idź do oryginalnego materiału