Dwa losy
Katarzyna szła wąskimi uliczkami obcego miasta. Młoda dziewczyna była zrozpaczona, ściskała w dłoniach małą karteczkę – ostatnią iskierkę nadziei na lepsze jutro. Drugi dzień z rzędu próbowała znaleźć pracę, ale okazało się to trudniejsze, niż sądziła.
— Dziękujemy, damy pani znać! — jak wyuczoną formułkę powtarzali pracodawcy.
— Ale… nie mam telefonu. Nie jestem stąd, a komórka to dla mnie zbyt duży wydatek — tłumaczyła się desperacko.
— Proszę wypełnić ankietę! Wypełniła pani? Rozważymy kandydaturę! — spojrzenie urzędniczki z działu kadr było zimne i pełne obojętności.
*„Co jest ze mną nie tak? Czerwony dyplom, wyższe wykształcenie, angielski, francuski… Czego oni jeszcze chcą?”* — zastanawiała się Katarzyna.
Czas uciekał. jeżeli dziś nie znajdzie pracy, wieczorem będzie musiała wrócić do domu. Jak spojrzy w oczy swojej chorej matce, której obiecała, iż wszystko się ułoży? Co pocznie w małej wiosce z takim wykształceniem?
— Dzień dobry, zgłaszam się w sprawie pracy z ogłoszenia — powiedziała cicho, niemal bezdźwięcznie. Wiedziała, iż powinna mówić pewniej, pokazać się z dobrej strony, ale strach przed kolejną odmową ściskał ją za gardło.
— Proszę wypełnić formularz! — rodowita blondynka rzuciła jej arkusz, choćby na nią nie patrząc. — Dziękujemy, na pewno się odezwiemy! — dodała po dziesięciu minutach.
— Ale… ja nie mam telefonu — Katarzyna ledwo powstrzymała łzy.
Kobieta spojrzała na nią jak jaskiniowca.
— To pani problem. Proszę nie przeszkadzać.
Katarzyna wstała i skierowała się ku wyjściu. W głowie miała pustkę – kolejna szansa przepadła. Nagle drzwi się otworzyły i do recepcji wbiegła elegancka, młoda kobieta.
— Ewa, dostawcy już byli? — spytała blondynkę.
— Jeszcze nie, Anno Zbigniewówno. Mają być lada chwila.
— A pani w jakiej sprawie? — zwróciła się do Katarzyny, ale nagle oniemiała.
Obie kobiety wpatrywały się w siebie, zdumione niemal identycznym wyglądem. Katarzyna nie mogła wydusić słowa.
— Pyta o pracę na recepcji. Mówię, iż rozważymy kandydaturę i skontaktujemy się, ale chyba ma problem ze zrozumieniem — warknęła sekretarka.
— Proszę ze mną — niespodziewanie powiedziała Anna Zbigniewówna, otwierając drzwi do swojego gabinetu.
— Ale zaraz będą dostawcy…
— Wspaniale! Niech poczekają. Ewo, zajmij się w końcu pracą!
— Proszę usiąść — przemówiła łagodnie Anna. — Pokazałaby pani dokumenty, referencje…
— Referencji nie mam. Dopiero skończyłam studia — Katarzyna położyła papiery na stole, nie odrywając wzroku od swojej sobowtórki.
— Tak, tak… Świetnie, jest pani przyjęta. Kiedy może pani zacząć?
— Natychmiast! — ucieszyła się dziewczyna.
— Doskonale. Ewa wprowadzi panią w obowiązki, a później odprowadzi do restauracji. Czekać tam będzie zarządca, Marek.
Anna wyszła, wydała dyspozycje i skierowała się ku wyjściu.
— A co z dostawcami? — przypomniała Ewa.
— Przełóż spotkanie. Jestem dzisiaj zajęta.
Wsiadając do samochodu, Anna zakryła twarz dłońmi. Była pewna, iż Katarzyna to jej siostra – ta sama dziewczyna, którą widywała we śnie. Wcześniej nie rozumiała, dlaczego ta twarz tak często ją nawiedza. Teraz nie miała wątpliwości: rodzone bliźniaczki. Nie tylko twarze, ale choćby znamię na policzku było identyczne.
Postanowiła pojechać do matki. Trzeba było zmusić tę „żelazną damę” do mówienia. Anna od zawsze czuła, iż jej matka jest jej obca. Romana Kazimierzówna urodziła ją późno. O ojcu nigdy nie było mowy – temat był zakazany.
Profesor medycyny wychowywała córkę w surowości. Anna nie znała matczynej czułości, ciepła. Romana prawie się nie uśmiechała. *„Nic nie szkodzi. Dziś mi wszystko wyzna. Już nie jestem dzieckiem, mam prawo znać prawdę!”*
— Witaj — powitała ją matka oschle. — Dlaczego bez zapowiedzi?
— Stęskniłam się. Chciałam cię odwiedzić. Jak się czujesz?
— Wszystko w porządku. Dziękuję za pamięć — odparła oficjalnie.
— Mamo, opowiedz mi o mojej siostrze — rzuciła nagle Anna. Wiedziała, iż tylko zaskakując, wydobędzie prawdę.
— Skąd wiesz?! — kobieta zbladła. — Kto ci powiedział?!
*„Nie pomyliłam się! Serce podpowiadało mi od razu, iż tamta dziewczyna to moja siostra!”* — pomyślała z euforią Anna. Wreszcie nie była sama. Przez całe życie, mimo obecności matki, czuła się jak sierota.
— Całe życie poświęciłam nauce, a gdy w końcu zapragnęłam dziecka, okazało się, iż jest za późno — powiedziała spokojnie Romana. — Twoją matkę przywieziono do nas karetką. Pamiętam tę młodą wiejską dziewczynę… — zamknęła oczy, wracając pamięcią do wydarzeń sprzed dwudziestu pięciu lat.
— Przeprowadzono cesarskie cięcie. Byłam wściekła – dlaczego jakaś wieśniaczka rodzi zdrowe bliźniaczki, a ja nie mogę mieć choćby jednego dziecka…
— Rozumiem. Po prostu mnie zabrałaś?
— To nie było takie proste! choćby nie wiesz, ile wysiłku mnie to kosztowało! Kto ci o tym powiedział?!
— Nikt… — szepnęła Anna. — Wczoraj zobaczyłam swoją siostrę. Jesteśmy identyczne. Nie miałam wątpliwości. Często śniła mi się w dzieciństwie – teraz wiem dlaczego.
— Nie masz prawa mnie oskarżać! Dałam ci życie, jakiego twoja prawdziwa matka nigdy by ci nie zapewniła! Kim byś była? Na pewno nie właścicielką sieci restauracji!
— Zabrakło ci tylko jednego – miłości. Wychowywałaś mnie jak żołnierza. Po co odbierałaś mnie matce i rozdzielałaś z siostrą?
— Wynoś się! Niewdzięcznico!
Anna wybiegła zapłakana na ulicę. Odrzucała rzeczywistość. Przesiedziała cały wieczór w parkowej alejce, roztrząsając, co dalej robić.
W restauracji od razu odszukała Marka.
— Była dziś u ciebie Katarzyna na stażuAnna odnalazła Katarzynę, a ich wspólna podróż do rodzinnej wsi na zawsze odmieniła nie tylko ich życie, ale także zasklepiła rany przeszłości, dając wszystkim szansę na nowe zaczęcie.