Dzieci zakazują mi ślubu… Czyli jak trudno być kobietą między przeszłością a przyszłością

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nazywam się Krystyna i mam 44 lata. Jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie, iż znajdę się w takiej emocjonalnej pułapce. Całe życie spędziłam z jednym mężczyzną – moim mężem, ojcem moich dzieci, moim towarzyszem i oparciem. Byliśmy razem ponad dwadzieścia lat. A rok temu nagle odszedł. Serce. Zniknął bez pożegnania, zostawiając w domu pustkę, a w moim sercu – lodowatą dziurę.

Mamy dwoje dzieci. Syn studiuje na trzecim roku, już dorosły, rozsądny. Córka w tym roku skończyła liceum i dostała się na uniwersytet – taka młoda, wrażliwa. Jestem z nich dumna, to cały mój świat. Ale… nie widzą we mnie kobiety. Tylko matkę. Tylko wdowę.

Dwa miesiące temu pojawił się w moim życiu Marek. Poznaliśmy się przypadkiem na wystawie, na którą poszłam tylko po to, żeby nie zwariować z samotności. Okazał się dobrym, wrażliwym mężczyzną. Nie naciskał, nie wymagał, po prostu był. Zaczęliśmy się spotykać – najpierw spacery, potem kolacje, rozmowy do późna. W jego oczach znów poczułam się kobietą. Żywą. Potrzebną. Kochaną.

I niedawno oświadczył się. Zwyczajnie, szczerze: „Krystyna, zostań moją żoną. Zacznijmy wszystko od nowa. Razem”. Rozpłakałam się. Nie ze smutku, ale ze strachu. Wiedziałam, iż moje dzieci tego nie zaakceptują.

Długo zbierałam się w sobie, ale w końcu im powiedziałam. Usiedliśmy przy stole, jak kiedyś, gdy mówiłam im, iż będą mieć rodzeństwo, uczyłam wiązać buty, odprowadzałam do szkoły. Tylko iż tym razem było inaczej.

— Spotykam się z kimś… — powiedziałam cicho. — Nazywa się Marek. Oświadczył mi się.

To, co nastąpiło, nie było krzykiem, tylko huraganem. Gniew, żal, szok.

— Więc już zapomniałaś o tacie?! — prawie krzyknęła córka, a w jej oczach błyszczały łzy.

— Chcesz wpuścić do domu obcego faceta?! — rzucił syn. — Zdradziłaś ojca!

Patrzyli na mnie jak na obcą. Próbowałam tłumaczyć: nie zapomniałam. Pamiętam każdą zmarszczkę na jego twarzy, głos, śmiech, zapach po goleniu. Ale odszedł, moje dzieci. Nie wskrzeszę go, choćbym bardzo chciała. Żyję. Oddycham. I chcę być z kimś, kto sprawia, iż moje serce znów bije mocniej.

Ale mnie nie usłyszeli.

Teraz wiszę w próżni. Nie wiem, co robić. jeżeli wyjdę za Marka – stracę dzieci. Odejdą, przestaniemy się widywać. jeżeli mu odmówię – zostanę sama. Bo dzieci nie są na zawsze. Dziś są ze mną, ale jutro każde będzie miało swoją rodzinę, swój świat. A ja? Będę tylko „mamą, która siedzi sama w mieszkaniu”.

Powiedziałam Markowi: „Daj mi czas. Może zrozumieją”. Przytulił mnie, obiecał czekać. Tylko nie wiem, na jak długo starczy mu cierpliwości. I ma do tego prawo. On nie nosi moich wspomnień, mojego bólu. Po prostu chce być blisko. To nie jest zbrodnia.

Boli mnie, iż moje dzieci nie widzą we mnie człowieka. Żyłam uczciwie. Byłam wierną żoną, oddaną matką. Nie zdradziłam, nie uciekłam. Dlaczego teraz, gdy chcę być szczęśliwa, muszę się za to tłumaczyć?

Nie złoszczę się na nie. Rozumiem – boją się. Że Marek wymaże tatę z pamięci. Że zapomnę. Ale nie zapomnę. On zawsze będzie z nami – w zdjęciach, opowieściach, sercu. Ale ja… ja jestem tu. Żywa.

Czasem wieczorami siedzę przy oknie, patrzę na miasto, gdzie za każdym oknem kryje się inna historia. Ktoś się zakochuje. Ktoś bierze ślub. Ktoś rodzi dzieci. A ktoś po prostu… żyje. I ja też chcę żyć. Nie wegetować. Nie przetrwać. Żyć.

Nie wiem, jaką decyzję w końcu podejmę. Ale wiem jedno: nie jestem przestępczynią. Jestem kobietą. I mam prawo do szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału