Dzisiaj powiedziałeś, iż ożeniłeś się ze mną, bo jestem wygodna! No i co? Wzruszył ramionami. Czy to coś złego?
Znowu w tym starym szlafroku? Krzysztof z obrzydzeniem spojrzał na Elżbietę, zapinając mankiet koszuli, jakby wkładał zbroję przed walką.
Zastygła z filiżanką kawy w dłoniach. Para unosiła się cienką strugą, parząc jej palce, ale ich nie odsunęła.
On jest wygodny.
No tak, wygodny prychnął, poprawiając krawat przed lustrem. Jak wszystko w tobie.
Elżbieta spuściła wzrok. Kawa już nie parowała. Powierzchnia czerniała, odbijając sufit jak zepsute lusterko.
Krzysiu, ty
Co? sięgnął już po klucze, metal brzęknął o obrączkę.
Nic.
Drzwi zatrzasnęły się tak gwałtownie, iż zatrzęsła się półka z porcelaną.
***
Poznali się w pracy. Ona cicha, skromna księgowa, która chowała włosy w niedbały kok, on pewny siebie menadżer, którego śmiech rozbrzmiewał korytarzami. Krzysztof pięknie się zalecał: róże z kroplami rosy na płatkach, kolacje przy świecach, gdzie zamawiał dla niej stek średnio wysmażony, nie pytając, co lubi.
Nie jesteś z tych, co marudzą o drobiazgi, prawda? spytał kiedyś na trzeciej randce, poprawiając serwetkę na jej kolanach.
Nie uśmiechnęła się Elżbieta, jakby nie słyszała ostrzegawczych dzwonków.
No to dobrze. Moja była wiecznie robiła awantury
Nie przywiązała do tego wagi. Potem ślub, dzieci, dom. Wszystko jak u ludzi.
Tylko czasem, gdy przymierzała sukienkę z odkrytymi ramionami, mówił:
Weź coś prostszego. To nie twój styl.
Albo gdy malowała usta przed lustrem, rzucał mimochodem:
Po co? I tak siedzisz w domu.
A raz, gdy kupiła nowe perfumy z lekkim kwiatowym aromatem, skrzywił się:
Pachnie jak w tanim sklepie. Chcesz wyglądać jak ciocia Grażyna z księgowości?
I już ich nie nosiła.
A na urodziny podarował jej odkurzacz.
Stary już skrzypi wyjaśnił, patrząc, jak rozpakowuje pudełko. A ty ciągle wzdychasz przy sprzątaniu.
Podziękowała. Potem długo wpatrywała się w okno, aż dzieci zawołały, by pokroiła tort.
Ale milczała. Bo ogólnie był dobrym mężem. Nie bił, nie pił, przynosił pieniądze.
Czy to nie wystarczy?
***
Nigdy mnie nie kochałeś?
Ten sam wieczór. Ta sama rozmowa. Krzysztof odwrócił wzrok, jakby sprawdzał, czy okno zamknięte.
No jakże Jesteś idealną żoną.
To nie odpowiedź.
Westchnął, jakby tłumaczył tabliczkę mnożenia.
Elżbieto, czego się czepiasz? U nas wszystko w porządku.
W porządku?! Jej głos zadrżał, nie od łez, ale od wściekłości, która wreszcie wybuchła. Dzisiaj powiedziałeś, iż ożeniłeś się ze mną, bo jestem wygodna!
No i co? Wzruszył ramionami. Czy to coś złego?
Patrzyła na niego, jakby widziała go pierwszy raz: ta opalenizna na szyi od tenisa z kolegami, nie z nią. Ta zmarszczka między brwiami nie od trosk, ale od irytacji, iż musi się tłumaczyć.
A Agnieszka?
Twarz Krzysztofa drgnęła, jakby ktoś szarpnął niewidzialną nitkę.
Co ona ma do rzeczy?
Ty ją kochałeś.
Tak przyznał ostro, i w tym jednym słowie było więcej uczucia niż przez wszystkie ich lata. Kochałem. Ale z nią nie dało się zbudować normalnej rodziny.
Elżbieta poczuła, jak coś w środku pęka z cichym trzaskiem, jak złamany obcas: iść można, ale już nie tak samo.
Więc ja byłam pokorną i gospodarną zastępczynią.
Nie dramatyzuj machnął ręką, jakby odganiał komara. Mamy dzieci. Dom. Czego ci brakuje?
***
Wahała się.
Może ma rację? Może miłość to fanaberia, a rodzina ważniejsza? Elżbieta stała przy oknie, patrząc, jak pierwsze krople deszczu rozpływają się po szybie. W odbiciu widać było ślady jej palców stała tu tak często w ostatnich czasach, jakby czekała, iż świat za oknem da jej odpowiedź.
A Krzysztof Krzysztof żył, jakby nic się nie zmieniło.
Po tygodniu, widząc, iż znów zniosła wszystko, przestał choćby udawać.
Znowu makaron? Dłubał widelcem w talerzu, jakby analizował dowody jej nieudolności. Mogłaś chociaż przyprawę dodać.
Sam mówiłeś, iż nie lubisz ostrego odparła, ale głos brzmiał obco, jakby wypowiadał go ktoś inny.
I co z tego? Odsunął talerz z miną, jakby podano mu pomyje. Agnieszka zawsze gotowała
Elżbieta gwałtownie wstała. Krzesło zaskrzypiało, zostawiając rysę kolejny ślad w tym domu, kolejną niewidzialną szczelinę.
Chcesz wrócić do Agnieszki? Idź!
Daj spokój roześmiał się, a ten śmiech ciął mocniej niż krzyk. Gdzie ja pójdę? Wiesz, iż z tobą jest mi wygodnie.
Wtedy wreszcie zrozumiała.
Nawet nie próbował jej zatrzymać. Nie dlatego, iż był pewien jej miłości, ale dlatego, iż był pewien jej uległości.
Zaczęła to dostrzegać we wszystkim.
W tym, jak już jej nie poprawiał, gdy źle się ubrała po prostu przechodził obok. W tym, jak przestał na nią patrzeć, jakby stała się częścią mebli kanapą, na którą już się nie siada. W tym, jak jego spokojne dni trwały tygodniami bez kłótni, pretensji, po prostu nic.
I najstraszniejsze było to, iż to nic okazało się głośniejsze niż jakikolwiek krzyk.
Stała w kuchni, ściskając blat stołu, i nagle uświadomiła sobie: on choćby się nie złości. Po prostu czeka, aż się pogodzi. Jak pogodziła się z odkurzaczem zamiast prezentu. Jak pogodziła się z rezygnacją z perfum. Jak pogodziła się z tym, iż nie należy do tych, co marudzą o drobiazgi.
Wtedy coś się w niej przewróciło.
Nie ból, nie złość wyzwolenie.
Bo jeżeli cię nie kochają, ale jeszcze się













