Gdzie szukać pomocy, gdy córka cię nienawidzi?

polregion.pl 20 godzin temu

Dzisiaj znowu zastanawiam się, dokąd można się poskarżyć, gdy własna córka cię nienawidzi.

— Trzeba gdzieś zgłosić córkę — mamrotała Bogna, leżąc na zapadniętej kanapie, zakrywając twarz dłonią. — Żeby ktoś jej wytłumaczył, iż matkę trzeba szanić. Chociaż ktoś. Cokolwiek…

W pokoju panował półmrok. Zapach przeterminowanego wina, brudnych talerzy i ciężkiego powietrza wsiąkał w tapety i ściany. Bogna nie mogła wstać — głowa jej dudniła, jak gdyby w czaszce zablokował się pociąg, a każdy jego postój wywoływał mdłości. Gdzie zasnęła? Kiedy? Nie pamiętała. Tak samo jak nie pamiętała, kiedy sięgnęła po butelkę i gdzie podziały się ostatnie godziny.

Znowu była sama.

Wiktoria nienawidziła pijaków.

To nie była zwykła niechęć. To była nienawiść, głęboka i stara jak korzeń starego dębu, sięgający każdej jej komórki. Od dzieciństwa, od tych wieczorów, gdy w ich mieszkaniu zaczynało się coś na kształt piekła: matka, zataczając się, wpadała do domu, z hukiem zatrzaskując drzwi, nie trafiała w kontakt, chwytała się ścian. Czasem — padała. Czasem — zasypiała przy wejściu, nie docierając do łóżka.

Pewnego razu Wiktoria znalazła Bognę leżącą przed klatką twarzą w błocie. Miała siedem lat. Siedem lat — a już wiedziała, czym jest wstyd. Czym jest smród alkoholu, spojrzenia sąsiadów, drwiny kolegów:
— Wiktoria, twoja mamusia dziś w rowie czy pod stołem?

Nauczyła się powstrzymywać łzy. Nauczyła się chować potłuczone naczynia, zbierać puste butelki do worków i wynosić je do śmietnika tak, by nikt nie widział. Wiktoria myła podłogę, gdy mama nie była w stanie wstać. Prała, sprzątała, gotowała — bo inaczej nie dało się żyć. W wieku dziesięciu lat wiedziała już, jak usunąć plamę z wina z dywanu i jak zmyć wymiociny ze ściany.

Każdy wieczór był próbą. Matka rozmawiała sama ze sobą, krzyczała, szlochała, rozbijała szklany słoik o ścianę, przewracała się. A Wiktoria siedziała w ciemności, wtulona w poduszkę, i zamierała. Nie oddychała. Czekała. Żeby tylko nie sprowokować, nie rozzłościć, nie zwrócić uwagi. Bo pijana matka mogła być różna. Czasem płakała, czasem krzyczała, a czasem — biła.

Wiktoria dorosła. Wyjechała, jak tylko mogła. Dostała się na uniwersytet, pracowała wieczorami, żeby wynająć pokój. Potem poznała Jacka. Cichego, opiekuńczego. Pobrali się. Urodził się syn — Tymon. I Wiktoria złożyła sobie przysięgę:
— Moje dziecko nigdy nie zobaczy mnie pijaną. Nigdy nie będzie bać się kroków na korytarzu. Nigdy nie będzie musiało za mną sprzątać.

Chroniła swojego syna, jak tylko umiała. Cisza, ciepło, domowy chleb, wieczorne bajki i czyste prześcieradła pachnące lawendą. Wszystko to, czego ona sama nie miała.

Z matką prawie nie utrzymywała kontaktu. Rzadko — krótkie rozmowy, zawsze powściągliwe. Tylko wtedy, gdy u Bogny były względnie „trzeźwe” okresy. Nie chciała wpuszczać jej do swojego życia. Ani na krok.

Ale Bogna — nie rozumiała.

Dla niej każdy poranek zaczynał się od bólu głowy i przekleństw. Warczała, klęła, potykała się po mieszkaniu. Czasem budziła się prosto na kuchennej podłodze, wśród niedopałków, popielniczki i talerza ze zastygłym tłuszczem. Czasem — na kanapie, nie pamiętając, jak tam trafiła.

Czasem — w łzach, z urazą:
— Taka niewdzięczna! Ja ją urodziłam, noce nie spaI wtedy znów sięgała po butelkę, bo łatwiej było utopić wspomnienia niż zmierzyć się z pustką, którą sama stworzyła.

Idź do oryginalnego materiału