Godzina z Babcią

twojacena.pl 7 godzin temu

Stałem przed lustrem w łazience, trzymając w drżącej dłoni tusz do rzęs. Ostatni raz tak się malowałem siedem lat temu, przed tamtym pechowym przyjęciem firmowym, gdzie poznałem Magdę. Odeszła rok po narodzinach naszej córki, zostawiając nam mieszkanie jako jedyny ślad po sobie.

Moja ręka sięgnęła po zwykły błyszczyk, ale nagle złapała szminkę w intensywnym czerwonym kolorze. Leżała nietknięta od czasu, gdy zostałem po prostu „tatą Zosi”.

Telefon wezwał krawędzi umywalki, z hukiem spadając na podłogę. Pędzelek drgnął, zostawiając czarną smugę przy skroni. Kasia dzwoniła już trzeci raz w ciągu godziny.

— W ogóle się wybierasz? — Jej głos brzmiał zirytowany w słuchawce. — Miałaś mnie odebrać godzinę temu!

Przygryzłem wargę, obserwując przez uchylone drzwi Zosię. Siedziała przed telewizorem, otoczona kręgiem kukurydzianych chrupek. Przełknąłem ślinę.

— Muszę znaleźć nową nianię w trybie pilnym.

— Co?! — Kasia westchnęła głośno. — Mówiłeś, iż wszystko jest już zorganizowane!

— Tamta niania się wycofała w ostatniej chwili.

W telefonie zapadła grobowa cisza. Wiedziałem, co myśli Kasia: „Znowu Maciek sobie nie radzi”. Pięć lat sam z dzieckiem, a wciąż nie nauczyłem się przewidywać takich sytuacji.

— Tato! — Zosia pojawiła się w drzwiach, zostawiając za sobą ślad chrupek. — A mama dziś przyjdzie?

Zatrzaśnięto mi klatkę piersiową. To pytanie padało co piątek, ale była żona nie paliła się do kontaktów z naszym dzieckiem. Sam też nie naciskałem.

— Nie, słoneczko — poprawiłem jej kołnierzyk. — Ale dziś odwiedzi cię najlepsza niania na świecie!

Laptop wyświetlił dziesiątki ofert wyszukanych pod hasłem „niania na już”. Baner „Babcia na godziny”, ze zdjęciem uśmiechniętej starszej pani, wydawał się kpiną. Moja własna matka od trzech lat mieszkała w Krakowie. Nasze relacje były napięte — nie chciałem jej martwić moimi problemami, ona oskarżała mnie, iż się odsunąłem.

Kliknąłem baner i wybrałem „Zadzwoń”.

O 19:03 dokładnie dzwonek do drzwi przerwał ciszę w naszym mieszkaniu.

Kobieta w progu wyglądała, jakby wyszła ze stron podręcznika do gospodarstwa domowego z czasów PRL. Wysoka, wyprostowana, w szarym kostiumie i nieskazitelnie białej bluzce. Jedyny nietypowy szczegół — staroświecka broszka w kształcie sowy na klapie marynarki.

— Zamawiał pan nianię? — Jej głos brzmiał stanowczo, z lekką chrypką, jak u kogoś przyzwyczajonego, iż jest słuchany.

Odruchowo cofnąłem się o krok, wpuszczając obcą. Po raz pierwszy poczułem się gościem we własnym domu, bełkocząc:

— Tak, ale… spodziewałem się…

— Kogo konkretnie? — odwróciła się gwałtownie, a broszka błysnęła w świetle żyrandola. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Kobieta kilka miała wspólnego z roześmianą babcią z reklamy.

Za moimi plecami rozległo się tupot bosych stóp. Zosia wpatrywała się w jej surowy strój:

— J— Jesteś prawdziwą czarownicą? — szepnęła moja córka, a Wanda Stanisławowa uśmiechnęła się tak, jakby znała odpowiedź na wszystkie moje pytania, zanim jeszcze je zadałem.

Idź do oryginalnego materiału