Gorzka prawda na poduszce: „Przyjechałam na zawsze”
Kamila wróciła do domu złamana. Wszystko w środku podpowiadało: mąż znów nie spał w domu. I, sądząc po porozrzucanych rzeczach i brudnych naczyniach, gdzieś się spieszył, zostawiając po sobie tylko ślady obojętności. Jak zwykle zaczęła sprzątać, ale gdy podeszła do łóżka, nagle zastygła. Na poszewce — obcy, rudy, długi włos. Drżącymi rękami poszła do kuchni — dwie szklanki, ślad szminki. Kamila patrzyła na to wszystko, jak przez mętną wodę. Tym razem jednak nie zapłakała. Wiedziała już jedno: czas działać.
Kiedyś miała prostą dziewczęcą marzenie — znaleźć swojego księcia. Pochodząca z małej wsi, zawsze marzyła o dużym mieście, pięknym życiu, szczęściu. Uczyła się, dorabiała wieczorami w restauracji, pomagając cioci Grażynie, której po rozwodzie nie było łatwo. Pieniędzy brakowało. Matka przysyłała trochę, ale w nowej rodzinie ojczyma obce dziecko zawsze było na drugim planie. Wszystko, co osiągnęła, zdobyła sama. I wierzyła: miłość kiedyś wyrwie ją z szarości.
I miłość przyszła. Do restauracji, w której pracowała, często zaglądał Krzysiek — starszy, pewny siebie, z pieniędzmi. Zakochała się od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc, iż miał nie tylko samochód, ale i kolejkę wielbicielek. Zauważył ją. I Kamila gwałtownie zastąpiła wszystkie — choćby tę „narzeczoną”, która okazała się tylko chrześnicą ojca. Krzysiek wybrał właśnie ją.
Ślub był jak z filmu — wystawny, drogi, olśniewający. Rodzice Krzyszka przyjęli ją z wymuszonym uśmiechem, ale ustąpili: syn późny, ukochany, jego słowo było święte. Teściowa rządziła wszystkim: od sukni po kolor włosów synowej. Kamila posłusznie kiwała głową. Wierzyła: zaakceptowano ją. W rodzinie był porządek, wygoda, troska. Cały rok — jak w bajce.
Ale czas mijał. Ciąża nie nadchodziła. Pewnego dnia teściowa postawiła ją przed faktem:
— Zapisałam cię do lekarza. Czas sprawdzić, o co chodzi.
Kamila czuła się dobrze. Ale nie sprzeciwiła się. Potem padł wyrok: dzieci nie będzie. Nigdy.
Wracała do domu, nie wiedząc, jak to powiedzieć. Jak teraz żyć? Ale gwałtownie zrozumiała — mówić nie trzeba. Wszystko już zostało powiedziane. Osobiscie. Przez teściową.
— Nic takiego, damy radę. Ważne, iż jesteśmy razem — powiedziała.
Krzysiek wsparł ją: „Nie zostawię cię”. Kamila uwierzyła. Ale niedługo zaczęły się wizyty u lekarzy, klinikach, zabiegach. A mąż coraz częściej zanikał. Potem przeprowadził się do sąsiedniego pokoju. W końcu częściej nocował u rodziców.
Życie toczyło się dalej, ale nie razem. U przyjaciółki Ani urodził się syn. Kamila została chrzestną. Staś stał się jej światłem. Ale Ania z mężem zginęli w wypadku. Staś został sierotą. Gdy Kamila zbierała się go odwiedzić, już zabrał go Tomek — brat Ani, ten sam chłopak, który kiedyś nosił jej czekoladki i zeszyty.
— Jesteśmy już starzy — powiedzieli rodzice Ani. — A on młody, no i ślub niedługo. Niech sam się zajmie.
Kamila nie mogła tego znieść: dziecko będzie wychowywać obca kobieta. Macocha. W głowie tkwiła myśl: zabrać Stasia. Przekonać Tomka. Może ustąpi.
Ale Tomek się nie zgodził:
— To mój siostrzeniec. Obiecałem siostrze — nigdy go nie zostawię!
I nagle, jak w malignie, dodał:
— A jak chcesz, wyjdź za mnie. Będziemy go razem wychowywać. Zawsze cię kochałem, a ty nosa darłaś.
— Oszalałeś?! — wyrwało się Kamili. Potem pożałowała. Ale było za późno.
Do domu wróciła złamana. I teraz — obcy włos na poduszce. Szminka. Szklanki. Prawda ciąła jak żyletka. Czy naprawdę był u rodziców? A te „wyjazdy służbowe”?
Wszystko, co ich łączyło, to poczucie obowiązku, przyzwyczajenie, strach przed porzuceniem. gwałtownie spakowała rzeczy, dokumenty i zostawiła kartkę:
„Tak będzie najlepiej…”
Krzysiek będzie miał dzieci. Jego rodzice wnuki. Tomek rodzinę. Staś mamę. A ona?
Miłość? Kto wie, co to takiego. Może już jest blisko.
Tomek otworzył drzwi senny, zmieszany:
— Znowu ty? Czego chcesz?
Kamila zamknęła oczy i szepnęła cicho:
— A ja… przyjechałam na zawsze.