Gorzka prawda pod poduszką: „Przyjechałam na zawsze”

newsempire24.com 1 tydzień temu

Gorzka prawda na poduszce: „Przyjechałam na zawsze”

Weronika wróciła do domu, czując się jak rozbity kryształ. Każdy kąt szeptał: mąż znów nie nocował w domu. A rozrzucone ubrania i brudne naczynia wskazywały, iż wybiegł w pośpiechu, zostawiając po sobie ślady obojętności. Mechanicznie zaczęła sprzątać, ale przy łóżku nagle zastygła. Na poszewce — obcy, rudy, długi włos. Drżącymi dłońmi sięgnęła po kubki w kuchni — dwa ślady szminki. Patrzyła na to przez mgłę, ale tym razem łzy nie nadeszły. Wiedziała jedno: czas działać.

Kiedyś marzyła prosto, jak dziewczyna z prowincji: znaleźć księcia z bajki. Urodzona w małej wiosce pod Lublinem, pragnęła miasta, blasku, szczęścia. Studiowała, pomagała ciotce Zosi w barze po nocach, bo ta po rozwodzie ledwo zipała. Pieniędzy brakowało. Matka przysyłała grosze, ale w domu ojczyma zawsze była „ta obca”. Wszystko, co miała, zdobyła sama. Wierzyła, iż miłość wyrwie ją z szarości.

I przyszła. Do baru wpadał często Marek — starszy, pewny siebie, z gotówką w kieszeni. Zakochała się od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc, iż ma nie tylko samochód, ale i kolejkę adoratorek. Zauważył ją. I gwałtownie usunęła wszystkie — choćby tę „narzeczoną”, która okazała się chrzestną siostrą. Marek wybrał ją.

Wesele było jak z filmu — wystawne, drogie, olśniewające. Rodzice Marka przyjęli ją z wymuszonym uśmiechem, ale ustąpili: syn latek, rozpieszczony, jego wola — rozkaz. Teściowa rządziła wszystkim: od sukni po kolor włosów synowej. Weronika kiwała głową. Wierzyła, iż ją zaakceptowali. Dom był idealny — ciepło, porządek, troska. Rok jak z baśni.

Lecz czas mijał. Ciąża nie nadchodziła. Aż pewnego dnia teściowa oznajmiła sucho:

— Zapisałam cię do lekarza. Czas sprawdzić, gdzie problem.

Czuła się dobrze. ale nie sprzeciwiła się. A potem wyrok: nigdy nie zostanie matką.

Wracała do domu, nie wiedząc, jak to powiedzieć. Jak żyć? Okazało się, iż nie musi. Teściowa już to zrobiła.

— Nic się nie stało. Poradzimy sobie — rzekła, klepiąc ją po ramieniu.

Marek przytaknął: „Nie zostawię cię”. Uwierzyła. ale zaczęły się wizyty u lekarzy, kliniki, zabiegi. A on znikąd, coraz częściej. Potem przeniósł się do drugiego pokoju. W końcu nocował u rodziców.

Żyli obok siebie. Przyjaciółka Kasia urodziła synka. Weronika została chrzestną. Staś stał się jej światłem. ale Kasia z mężem zginęli w wypadku. Chłopiec został sam. Gdy zbierała się go odwiedzić, odezwał się Krzysiek — brat Kasi, ten sam, który kiedyś wręczał jej cukierki i zeszyty.

— My już starzy — powiedzieli rodzice Kasi. — On młody, zaręczony. Niech sam się zajmie.

Nie mogła znieść myśli: dziecko wychowa obca kobieta. Macocha. W głowie kiełkował plan: zabrać Stasia. Może Krzysiek ustąpi?

Lecz on się nie ugiął:

— To mój siostrzeniec. Przysiągłem Kasi — nigdy go nie porzucę!

A potem, jak w malignie, dodał:

— A jeżeli chcesz — wyjdź za mnie. Będziemy go razem wychowywać. Zawsze cię kochałem, a ty nosa zadzierałaś.

— Oszalałeś?! — wyrwało się jej. Potem żałowała. ale było za późno.

Do domu wróciła z duszą w strzępach. I ten włos. Szminka. Dwa kubki. Prawda ciąła jak nóż. Czy na pewno był u rodziców? A te „wyjazdy służbowe”?

Łączyło ich już tylko poczucie obowiązku, rutyna, strach przed samotnością. Spakowała rzeczy, dokumenty, zostawiła kartkę:

„Tak będzie lepiej…”

Marek będzie miał dzieci. Jego rodzice — wnuki. Krzysiek — rodzinę. Staś — matkę. A ona?

Miłość? Kto wie, czym jest. Może już czeka.

Krzysiek otworzył drzwi, zaspany, zmieszany:

— Znowu ty? Czego chcesz?

Weronika zamknęła oczy i szepnęła:

— A ja… przyjechałam na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału