Historia pustki: Opowieść o poszukiwaniu sensu

newsempire24.com 2 dni temu

Nędza duszy: Opowieść o Jadzi z Łodzi

Jadzia rosła jak chwast przy drodze — samotna, dzika, nikomu niepotrzebna. Nikt jej nie wychowywał, nie rozpieszczał, nie pocieszał. Odziana była w łachmany po obcych, czasem tak wytarte, iż spod nich prześwitywały chude kolana. Buty zawsze za duże, pełne dziur. Matka ścinała jej włosy “na jeża”, by nie tracić czasu w czesanie, ale te i tak sterczały na wszystkie strony, jakby buntowały się przeciwko całemu temu osamotnieniu.

Do przedszkola nie chodziła — rodzice mieli ważniejsze sprawy niż dziecko. Ich świat kręcił się wokół jednego: skąd wziąć następny kieliszek. Ojciec — okrutny pijak, matka — Zosia, wiecznie zaspana, z papierosem w ustach i bólem głowy. Dziewczynka chowała się w klatkach schodowych, gdy w domu zaczynało się piekło. Ucieczka oznaczała uniknięcie razów. jeżeli nie zdążyła — potem zasłaniała siniaki. Sąsiedzi wzdychali, kręcili głowami: Zosia, mówili, zawsze była lekkomyślna, a gdy związała się z kryminalistą — przepadła bez śladu. Jadzię żałowali. Dzielili się chlebem, przynosili stare ubrania. ale cokolwiek lepszego matka natychmiast przepijała. Tak więc dziewczynka wciąż chodziła w szmatach.

Gdy przyszła pora iść do szkoły, Jadzia, mimo wszystko, chwyciła się nauki jak tonący brzytwy. Czytanie stało się jej ucieczką, światem, gdzie nikt nie krzyczał, nie bił, nie upokarzał. Czytała zachłannie, godzinami przesiadywała w bibliotece, odpowiadała na lekcjach i wyciągała rękę, mając nadzieję, iż ktoś w końcu usłyszy jej cichy, ale pewny głos.

Ale dzieci potrafią być okrutne. Zwłaszcza wobec tych, którzy się wyróżniają. Biednie ubrana, dziwna dziewczynka z niezdarną fryzurą gwałtownie dostała przezwisko — “Nędzarka”. A potem było tylko gorzej. Rodzice koleżanek zabraniali im się z nią przyjaźnić: “córka alkoholiczki — to niebezpieczne”. Nauczyciele, choć widzieli w Jadzi zdolną uczennicę, milczeli. Łatwiej było przymknąć oczy, niż bronić dziewczynki bez rodziny i wpływów. Tak więc Jadzia rosła — sama przeciwko wszystkim.

Ratunkiem stał się dla niej stary dąb w parku nad stawem. Pod jego konarami urządziła sobie schronienie. Przynosiła tam książki, czytała, marzyła. Czasem choćby spała, gdy w domu było zbyt strasznie. Słuchały jej tylko bezdomne psy i koty — jedyne istoty, które nie zdradziły.

Ojciec umarł, gdy Jadzia miała czternaście lat. Zamarzł w rowie po kolejnej libacji. Na pogrzebie były tylko Zosia i Jadzia. Dziewczynka nie czuła smutku. Tylko wstyd i ulgę. Matka po tym wydarzeniu całkiem straciła rozum. Ataki wściekłości mieszały się z otępieniem. Pracować nie mogła od dawna. Jadzia, by nie umrzeć z głodu, zaczęła sprzątać klatki schodowe. Za kilka groszy kupowała używane podręczniki medyczne — marzyła o tym, by zostać lekarzem. Chciała wyrwać matkę z otchłani, w którą ta się stoczyła.

Lecz w szkole drwiny nie ustawały. Pewnego dnia, gdy się spóźniła na lekcję, upuściła książkę o psychiatrii. Jak na złość, obok była Kinga — klasowa królowa i największa jędza. Podniosła ją, przeczytała tytuł i wykrzyknęła:

— O, psychiatria! Więc to nie tylko nędzarka, ale i wariatka, jak twoja matka!

Jadzia nie wytrzymała. Z płaczem wybiegła z klasy, przemknęła przez podwórze do swojego dębu. Tam, padając w śnieg, dała upust łzom. “Dlaczego oni są tacy okrutni? Co im złego zrobiłam?” — szeptała, tuląc się do pnia.

Wtedy zauważyła psa na stawie. Szedł po cienkim lodzie i nagle się załamał. Dziewczynka krzyknęła i rzuciła się na ratunek. Rozłożyła się na lodzie, zaczęła pełzać. Dotarła, chwyciła psa — i w tej samej chwili sama zanurzyła się w lodowatą wodę. Zimno przeszyło ją jak nóż, oddech zaparło. Jadzia walczyła — o psa, o siebie, o wszystkich, których kiedykolwiek kochała.

Gdy już nie miała sił, a lód zdawał się być płyta nagrobną — ktoś ją wyciągnął. To był Wojtek. Nowy uczeń, niedawno przeniesiony z Poznania. Przystojny, mądry, opanowany. Dziewczyny za nim szalały. A on wyciągnął rękę do Jadzi.

— Chodź. Zamarzniesz. Moja matka jest lekarzem, pomoże.

Zabrał i psa. Obydwoje przygarnął. A następnego dnia wszedł do klasy razem z Jadzią. Kinga rzuciła się ku niemu:

— Ty serio?! Przecież to nędzarka!

— Nędza może być tylko w duszy — odparł spokojnie. — Jej nie ukryjesz za modnymi ubraniami czy makijażem. Im bardziej się chowasz, tym bardziej ją widać.

Kinga zbladła i uciekła. W klasie zapadła cisza. A Jadzia po raz pierwszy poczuła, iż nie jest już sama. Miała teraz przyjaciela. I psa Borysa, którego uratowała. A przede wszystkim — szansę. Szansę na nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału