I znów zanurzam się w chińską rzeczywistość…

chiny24.com 7 godzin temu

Znów przyleciałem do Hong Kongu, by po kilku kwadransach przekroczyć granicę Chin Kontynentalnych w Shenzhen. Który to raz? Nie ma pojęcia. Nigdy tego nie liczyłem. Nie pamiętam choćby liczby paszportów wypełnionych po ostatnią stronę pieczątkami.

Zanurzam się po raz kolejny w rzeczywistość, która powinna być mi z wielu powodów obca, a stała się czymś niezwykle bliskim. Jak ta koszula bliska ciału. I nie chodzi o rzeczy wielkie, tylko o zapachy, uśmiechy, emocje (czasem te złe), poczucie… sensu?
Chyba najważniejsze jest to uczucie stałości w wirze zmian. Paradoks taki. Tu, w Chinach, wiele rzeczy zmienia się niezwykle szybko. Wyjechałeś z miasta na 5 lat, wracasz, nie wiesz, gdzie jesteś. Nowe ulice, domy, pewnie też i metro, stacja szybkiej kolei. Nowe wysokościowce, centra handlowe, parki, restauracje. Zmiany, zmiany, zmiany. A w tym wszystkim stałość i przewidywalność.

Wystarczy kilka chwil i nowe staje się zwykłe, codzienne. A cały ten rozedrgany świat, ten mój dom, zostaje gdzieś daleko, bardzo daleko.

Z tutejszej perspektywy żyjemy (w Europie, w Polsce) w rzeczywistości kreowanej przez obłąkanych iluzjonistów, których słowa i czyny nie mają większego znaczenia. Trzeba na nie reagować, bo są zwyczajnie niebezpieczni, ale w swoim obłędzie przewidywalni… Jednak – co ważne – nie mają ci iluzjoniści w zasadzie żadnego wpływu na to, co dzieje się tu, za Wielkim Murem.

A tu dzieje się wiele, z ogromną energią. Ta energią, która zawsze mnie fascynowała i napędzała. Tą energią, której brak uzupełniamy u siebie antydepresantami, bo nie wiemy co się zdarzy jutro, pojutrze, bo lękamy się przyszłości.

Tu przyszłość – dosłownie – leży w naszych rękach. Działamy, podejmujemy decyzje, a ich efekt zależy wyłącznie od tego, jak orientujemy się w tej rzeczywistości. Tu zależności nie są ani proste, ani łatwe, ale konkretne. Reguły są wbrew pozorom jasne, wiadomo jak się na tej planszy poruszać, by osiągnąć swoje cele.

Tego w domu nie mam i to mnie boli. Pomysły, z którymi się noszę od lat rezonują tutaj, przyciągają zainteresowanych, wywołują konkretne reakcje, działania. A w domu cisza. Nic. Bo sytuacja się zmieniła, bo inaczej się poukładało, bo coś tam innego… No i co z tego, iż świat się zmienia, iż moglibyśmy w tych zmianach grać istotną rolę? Ważniejsze są domowe wewnętrzne rozgrywki, ważniejsze to co tu i teraz, a o przyszłości pogadamy w przyszłości. Albo nie. Bo kto inny będzie górą.

Słabe to i beznadziejne. Mijają lata, i nic. Nie staliśmy się drugą Japonią, nie będziemy bramą Azji do Europy. Inni się tym zajęli poważniej. I mają sukcesy. A my będziemy się okładać mokrymi szmatami przy dowolnej okazji. Bez żadnej refleksji, bez żadnego zastanowienia. I – co chyba najbardziej mnie dotknęło – coraz mniej mnie to obchodzi. C’est la vie. Taki mamy klimat. Na cholerę kopać się z koniem? Od ponad 30 lat doświadczam Chin, innego świata. Od 20 próbuję uzmysłowić rodakom, iż to, co w Chinach się dzieje, jest istotne dla nas wszystkich. Trafiam z tym przekazem do bardzo szerokiego grona. Bardzo szerokiego. Ale przegrywam z tym, co powiedział Władek, Jarek, Rysiek. Przegrywam z dramami, które można rozegrać w TVN-ach, Polsatach, czy TV Trwam.
To naprawdę nie ma sensu.

Z tutejszej perspektywy nie ma też sensu przejmowanie się tym co oświadczył, lub czego nie oświadczył Donald Trump, prezent Niebios dla Pekinu. Tu, w Chinach, jego „decyzje” pojawiają się w drugiej kwarcie wiadomości wieczornych. Po co się tym zajmować na poważnie? Gość dziś zdecydował tak, jutro może zdecydować inaczej. Jak? Cholera wie.

W tych okolicznościach szczególnych warto skupić się na swoim działaniu, na osiąganiu własnych celów, z pominięciem elementów niepewności. Dlatego też, czego nie udało mi się zbudować we własnym domu, spróbuję budować tu. W Chinach. Jak po chińsku będzie „Hotel Lambert”? Dowiem się. I podzielę się tą informacją.

Leszek B. Ślazyk

e-mail: [email protected]

© www.chiny24.com

Idź do oryginalnego materiału