Jak babcia dowiedziała się o planach wnuka, gwałtownie sprzedała mieszkanie i wyjechała za granicę.

polregion.pl 5 dni temu

Gdy babcia dowiedziała się, iż wnuk chce ją wyrzucić, gwałtownie sprzedała mieszkanie i wyjechała do Europy.

Coraz bardziej przekonuję się, iż żadne więzy krwi nie gwarantują miłości, szacunku i troski. W naszej rodzinie wydarzyła się historia, od której do dziś serce ściska się z bólu – opowieść o tym, jak wnuk o mało nie wyrzucił własnej babci z jej mieszkania. Ale ona okazała się od nas wszystkich mądrzejsza i postąpiła tak, iż jedni teraz rwą włosy z głowy, a drudzy podziwiają jej siłę i charakter.

Poznajcie: babcia to Krystyna Bogumiła. Ma siedemdziesiąt pięć lat i jest uosobieniem energii, euforii życia i mądrości. Za sobą – długą pracę, wychowanie dwojga dzieci, pomoc każdemu, kto potrzebował. Po śmierci męża została sama w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu w samym centrum Kielc. I właśnie na ten lokal zaczął łypać okiem jej własny wnuk – Bartosz, brat mojego męża.

Bartosz z żoną i trzema dziećmi od lat mieszkali w ciasnocie u teściowej. Ciasno, hałaśliwie, kłótnie co drugi dzień. Kupować własne mieszkanie? Nie chcieli. „Po co brać kredyt, skoro jest babcia z mieszkaniem?”. No i po co czekać? „Stara niedługo odejdzie, i wszystko będzie nasze”. Nie mówili tego wprost, ale widać było to w każdym ich spojrzeniu, w każdym szyderczym uśmiechu Bartosza i jego żony Ewy.

Ale Krystyna Bogumiła miała zupełnie inne plany. Nie narzekała na nic, żyła aktywnie – chodziła na koncerty, zwiedzała muzea, a choćby umawiała się na randki, co szczególnie wkurzało Bartosza. Nie mógł zrozumieć: „Jak to? Powinna już tylko siedzieć przed telewizorem i czekać na koniec, a ona ciągle w trasie”. Czekanie na śmierć babci zaczęło mu się nudzić. Wtedy wpadł na pomysł – zaproponował jej „po dobroci”, żeby przepisała mieszkanie na niego, a sama przeprowadziła się do domu seniora. Argumenty miały być „przekonujące”: „Będziesz miała opiekę, lekarzy, a tu tylko nam przeszkadzasz”.

Babcia, słysząc to, w milczeniu wstała, poszła do sypialni i zamknęła się na klucz. Następnego dnia była już u nas – u mnie i mojego męża. Od dawna wiedzieliśmy, co Bartosz planuje, i już wcześniej proponowaliśmy babci, by zamieszkała z nami, a mieszkanie wynajęła i zbierała na swoje marzenie – podróż do Japonii. Krystyna Bogumiła wahała się, ale po słowach wnuka – zdecydowała się natychmiast.

Pomogliśmy jej wynająć mieszkanie – lokatorzy trafili się dobrzy, solidni. Babcia zaczęła oszczędzać. Wtedy Bartosz wpadł w szał: zadzwonił, urządził awanturę, oskarżył mojego męża o „zaczadzenie” babci i zażądał… pieniędzy z wynajmu. Jego żona Ewa zaczęła nas nachodzić – najpierw z dziećmi, potem sama. Krążyła, gadała, wypytywała o „zdrowie ukochanej babuni”. Ale cel był jasny – czekali, aż babcia w końcu odejdzie, a mieszkanie przejdzie w ich ręce.

Ale życie potoczyło się inaczej.

Krystyna Bogumiła poleciała do Japonii. Jej oczy błyszczały ze szczęścia, gdy przesyłała nam zdjęcia z Kioto, gdzie podziwiała kwitnące wiśnie. A gdy wróciła – nie zamierzała przestać. Powiedziała: „Chcę więcej”. My z mężem zaproponowaliśmy, by sprzedała mieszkanie, kupiła małe kawalerko na obrzeżach, a resztę pieniędzy przeznaczyła na podróże.

Sprzedała swoją „trzypokojówkę” i kupiła przytulne M2 w nowej dzielnicy. A za pozostałą gotówkę wyjechała do Europy: zwiedziła Włochy, Niemcy, a we Francji… poznała mężczyznę. Francuza, wdowca, emeryta. Spotkali się na wycieczce, a miesiąc później… wzięli ślub. Tak, brzmi to niewiarygodnie, ale choćby lecieliśmy na ich wesele. Mała ceremonia pod Paryżem, szampan, świece, śmiech. Było tak wzruszająco i pięknie.

A Bartosz? Znowu się odezwał. Znowu żądał od babci… teraz już jej nowego mieszkania. „Niech odda kawalerkę, skoro wyjechała do męża!”. „Mamy troje dzieci, a mieszkać nie gdzie!” – jęczał przez telefon. Do dziś nie rozumiem, jak oni wszyscy mieli się tam zmieścić.

Babcia tylko się uśmiechnęła: „Jeśli chcecie, przyjeżdżajcie w gości – u nas z Pierre’em mamy fajny taras”.

Teraz często rozmawiamy przez telefon. Jest szczęśliwa. Mówi, iż po raz pierwszy w życiu czuje, iż żyje dla siebie. Nic od nas nie chce, ale zawsze jesteśmy w kontakcie. I wiecie, co jest najstraszniejsze w tej historii? Nie to, iż Bartosz z żoną czekali na jej śmierć. Ale to, iż nie potrafili zobaczyć w niej człowieka. Tylko metry kwadratowe.

Więc morał jest prosty: nie mieszkanie zdobi człowieka, ale dobroć i miłość. A jeżeli stawiacie majątek ponad rodzinę – nie dziwcie się, iż na końcu zostaniecie z niczym.

Idź do oryginalnego materiału