Dawno już temu, pewnego poranka, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam u sąsiadki starszą kobietę. Siedziała zgarbiona pod daszkiem na drewnianej ławce, zdając się drzemać na chłodnym wietrze.
Wydało mi to się dziwne, bo moja sąsiadka, pani Jadwiga, nie miała krewnych. Z mężem nie doczekali się dzieci, a on sam odszedł rok temu po ciężkiej chorobie. Smutno jej było, samotnie się zestarzała, choć jeszcze nie na tyle, by tracić nadzieję. Trzeba było jakoś żyć dalej.
Zaciekawiona, poszłam zapytać o tę nieznajomą. Starsza pani, choć uprzejma, mało mówiła. Później pani Jadwiga wyznała mi szeptem, iż to pani Zofia, matka jej znajomego, którą własny syn odtrącił. Lepiej jej nie niepokoić.
Całe życie pracowała w filharmonii, a jej mąż był wykładowcą uniwersyteckim. Wiedziała o jego romansach ze studentkami, ale dla dobra rodziny milczała. Syn i praca wypełniały jej dni, a po godzinach uczyła dzieci gry na fortepianie.
Gdy syn dorósł, ożenił się, a potem urodziła się wnuczka, którą pokochała całym sercem. Wtedy mąż postanowił odejść do młodszej kobiety, choć rozwodu nie wziął.
Syn z żoną zajęci byli własnym interesem, więc rzadko ją odwiedzali, zostawiali jednak u niej wnuczkę. Starość nadeszła niespodziewanie. Tymczasem mąż został porzucony przez kochankę i wrócił, ale widok żony — przywiędłej i zmęczonej — znosił z niechęcią. Wciąż marzył o kimś młodym.
Syn miał już wtedy duży dom. Ojciec namawiał go, by zabrał matkę. Syn nie protestował, wnuczka też kochała babcię. Ale żona…
Stanowczo sprzeciwiła się, by staruszka zamieszkała z nimi. Syn początkowo się wściekł, w końcu to jego matka, więc nalegał. „Niech już będzie, ale pod warunkiem — powiedziała żona — iż ojciec przepisze mieszkanie na wnuczkę. Na wypadek, gdyby związał się z inną i stracilibyśmy jego majątek.”
By zadowolić żonę, syn przekonał ojca, a ten przystał na układ. Pani Zofia przeprowadziła się do syna. Wydawało się to dobre — zieleń, cisza, rodzina. Mąż nie smucił się długo, gwałtownie znalazł nową kobietę, choć z rozwodem się ociągał.
Żona jednak wciąż grymasiła, traktując teściową jak intruza. Obrzucała ją słowami, a choćby podnosiła rękę. Matka milczała, nie skarżąc się synowi. Wnuczka zaczęła naśladować matkę, aż w końcu pani Zofia wybuchnęła — zażądała powrotu do siebie.
Syn zadzwonił do ojca, ale ten odmówił — sam był już z kimś. Żona i córka naciskały, by babcia znalazła inne miejsce. Wtedy postanowił odwieźć ją do domu spokojnej starości. Gdy moja sąsiadka się dowiedziała — okazało się, iż znała panią Zofię od lat — tak ją to zabolało, iż sama zaproponowała, by zamieszkała u niej. Syn obiecał wysyłać pieniądze i dzwonić.
Przywiózł matkę. Spodobało mu się tu. „Będę przyjeżdżał,” obiecał. Cóż, zobaczymy. Tak to już bywa, gdy człowiek bierze na siebie cudzy ciężar, którego własna rodzina nie chce dźwigać. Dokąd ma pójść starość? Życie bywa jak koło — co dasz, to wróci. Rodziców trzeba szanować.
Bądźcie dobrymi ludźmi, czulszymi dla tych, którzy was wychowali.