Dziennik, 5 listopada
Zawiodłam się raz — teraz płacę za to całe życie.
Agnieszka szła przez jesienne ulice Warszawy, ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Wiatr targał jej włosy, drobny deszcz mroził policzki, a każdy krok bolał jak szpada wbita w stopy — buty na obcasach pokaleczyły ją do krwi. Ale najbardziej bolało serce.
— Jak mogłam być tak naiwna… — szepnęła, wpatrzona w kałuże. — Jak mogłam uwierzyć?
Sześć lat z Adrianem. Obietnice, wspólne wyjazdy, mieszkanie w jego apartamencie, prezenty, kwiaty… A teraz — walizka, ulica, puste konto i ani grosza od tego, który przysięgał, iż będzie przy niej zawsze. Po prostu wyrzucił. Tylko rzucił: „Poznałem inną”.
Agnieszka nie płakała. Miała za dużo dumy, by się upokarzać. Ale w środku czuła tylko pustkę.
Minęła przytulną kawiarenkę i nagle zatrzymała się — potrzebowała choć chwili spokoju. Weszła do środka, zamówiła czarną kawę i dwa eklerki. Usiadła przy oknie. Pierwszy raz od rana mogła odpocząć. Rozejrzała się. W środku było gwarno: kobiety z przyjaciółkami, zakochani, starsze małżeństwo. A przy oknie — mężczyzna w eleganckim garniturze, z laptopem, pewny siebie, skupiony.
Agnieszka o mało nie upuściła filiżanki. To był on. Krzysztof.
Ten sam Krzysztof, którego porzuciła siedem lat temu dla Adriana. Wtedy mieszkał z dziadkiem, chodził w znoszonych koszulach, zbierał na kurs programowania i błagał, by jeszcze poczekała — mówił, iż wszystko się ułoży. A ona nie chciała czekać. Nie chciała żyć w starym mieszkaniu z tykającymi zegarami i zapachem leków. Chciała „żyć na poziomie”. Natychmiast.
A teraz Krzysztof — dojrzały, pewny siebie, elegancki. Sądząc po wyglądzie, odniósł sukces. Agnieszka wpatrywała się w niego, zapominając o kawie. Przypomniały jej się ich wieczory, gdy siedzieli w kuchni i pili herbatę; jego dziadek, cichy i życzliwy; Krzysztof, który smażył dla niej jajecznicę i nazywał ją „moją księżniczką”.
Zaciśnięte usta. Oto szansa. Może nie jest żonaty? Może ją pamięta? Może wybaczy?
Wstała. Przeszła pół sali. Serce waliło, kolana się uginały. Ale wtedy usłyszała dźwięczny głosik:
— Tatusiu! Tata!
Krzysztof odwrócił się. Biegła do niego może pięcioletnia dziewczynka. Za nią — piękna kobieta z długimi włosami. Przytulił córkę, pocałował żonę. I poprowadził je do swojego stolika.
Agnieszka zastygła. Potem zawróciła, w milczeniu wróciła na swoje miejsce. Walizka, eklerki, zimna kawa. Serce ściskało się tak mocno, iż chciała krzyczeć.
Błąd. Ten jeden, najważniejszy. Gdy odchodzisz od kogoś, kto cię kocha, dla iluzji. Dla kogoś, kto ładnie mówi — ale zdradza bez mrugnięcia okiem.
Teraz Krzysztof był szczęśliwy. A ona — nikim. Ani mieszkania, ani miłości, ani przyszłości. Tylko wspomnienia i walizka w dłoni.
Wyszła z kawiarni, zamknęła za sobą drzwi i nagle zrozumiała: prawdziwe błędy to nie te, gdy wybierasz niewłaściwą osobę, ale gdy nie doceniasz tych, którzy kochali cię naprawdę.