Pomyliłam się raz — płacę za to całe życie
Jadwiga szła jesienną ulicą Warszawy, ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Wiatr targał jej włosy, mżył zimny deszcz, a każdy krok odbijał się bólem w stopach — buty na obcasach obtarły je do krwi. ale najboleśniejsze było serce.
— Jak to się stało… — szeptała, wpatrując się w kałuże. — Jak mogłam tak naiwnie uwierzyć?
Sześć lat z Bolesławem. Obietnice, wspólne wyjazdy, życie w jego mieszkaniu, prezenty, kwiaty… A teraz — walizka, ulica, zero na koncie i ani grosza od tego, który przysięgał, iż zawsze się nią zaopiekuje. Po prostu ją wyrzucił. Po prostu rzucił: „Poznałem inną”.
Jadwiga nie płakała. Była zbyt dumna, by się upokarzać. Ale w środku — pustka.
Mijając przytulną kawiarenkę, nie wytrzymała: zatęskniła za ciepłem i spokojem. Weszła, zamówiła czarną kawę i dwa eklerki. Usiadła przy oknie. Pierwszy raz od rana — przysiadła. Rozejrzała się. W lokalu było gwarno: kobiety z przyjaciółkami, pary, starsze małżeństwo. A przy oknie — mężczyzna w eleganckim garniturze, z laptopem, zajęty, skupiony.
Jadwiga o mało nie upuściła filiżanki. To był on. Władysław.
Ten sam Władysław, którego porzuciła siedem lat temu dla Bolka. Wtedy mieszkał z babcią, chodził w znoszonych koszulach, zbierał na kurs programowania i prosił ją, by poczekała — mówił, iż wszystko przed nimi. A ona nie chciała czekać. Nie chciała żyć w starym mieszkaniu, gdzie zegar wybijał kuranty i unosił się zapach leków. Zapragnęła „życia z klasą”. Chciała wszystkiego od razu.
A teraz Władysław — dojrzały, pewny siebie, stylowy. Sądząc po wyglądzie — mający pieniądze. Jadwiga wpatrywała się w niego, zapominając o kawie i deserze. Przed oczami przewijały się wspomnienia: ich wieczory, gdy siedzieli w kuchni i pili herbatę; jego babcia, cicha i życzliwa; Władysław, który smażył dla niej jajecznicę i nazywał ją „moją księżniczką”.
Zacięła usta. Oto jej szansa. Może nie jest żonaty? Może ją pamięta? Może wybaczy?
Wstała. Przeszła pół sali. Serce waliło, nogi się uginały. ale wtedy zatrzymał ją dźwięczny głos:
— Tatusiu! Tato!
Władysław podniósł się i odwrócił. Biegła do niego może pięcioletnia dziewczynka. Za nią — piękna kobieta z długimi włosami. Przytulił córkę, pocałował żonę. I poprowadził je do swojego stolika.
Jadwiga zastygła. Potem zawróciła, w milczeniu wróciła na swoje miejsce. Walizka, eklerki, zimna kawa. Serce ściskało tak mocno, iż chciało się wyć.
Błąd. Ten największy. Gdy porzuca się człowieka, który kocha, dla złudzenia. Dla kogoś, kto ładnie mówi — ale łatwo zdradza.
Teraz Władysław był szczęśliwy. A ona — nikim. Ani mieszkania, ani miłości, ani przyszłości. Tylko wspomnienia i walizka w dłoniach.
Wyszła z kawiarni, zamknęła za sobą drzwi i nagle zrozumiała: prawdziwe błędy nie są wtedy, gdy wybiera się nie tego, ale gdy nie docenia się tych, którzy kochali naprawdę.