**KRZYSZTOF-JEDNOLUB**
Krzysztof każdy weekend spędzał w garażu przy domu, majsterkując przy swoim motorze. Otaczała go gromada chłopaków, którzy jak wróble przysiadali koło „żelaznego rumaka”, wpatrzeni w każdy ruch gospodarza – czy to czyszczącego silnik, czy dokręcającego śrubki, czy polerującego niklowane elementy miękką szmatką.
– Ale będzie się szarżował! – powtarzali chłopcy z podziwem. – Krzyś, weźmiesz nas na przejażdżkę?
– Nie można, jeszcze za mali, a motor to poważna sprawa, nie rower… – odpowiadał Krzysztof.
Chłopcy wzdychali, więc w końcu dodawał:
– No, może kilka kółek po podwórku, ale tylko tyle…
„Wróbelki” cieszyły się, a potem pędziły na boisko, zabierając piłkę. Krzysztof wracał do domu, mył się, a matka gderała:
– Kiedy wreszcie znajdziesz sobie dziewczynę? U Kowalskich już drugi syn się ożenił, a obaj młodsi od ciebie. O czym ty w ogóle myślisz? To nie pora wciąż babrać się w garażu przy tych żelastwach…
Żelastwem nazywała też stary samochód dziadka, który ojciec oddał Krzysztofowi po jego powrocie z wojska. Chłopak doprowadził auto do stanu idealnego – naprawił, przeszlifował i przemalował, aż lśniło jak nowe.
– Mój „Maluch” odżył, tyle w niego włożyłem, aż dziadek się wzruszył. W takim stanie każdy by go kupił. Tylko iż teraz sam już nie chcę sprzedawać, szkoda… – tłumaczył matce.
– Wszystko pięknie, ale szósty rok minął, jak wróciłeś z wojska, a dziewczyny jak nie było, tak nie ma. Boję się, iż zostaniesz sam z tym żelastwem, a przecież szczęście to rodzina, synku… – wzdychała Helena Kowalska.
– No i gdzie mam ją znaleźć? Na dyskoteki nie chodzę, nóg nie lubię wyginać, w kinie ciemno, nikogo nie dojrzysz – śmiał się syn.
– Słusznie, i o czym z tobą porządna dziewczyna będzie gadać? – machnęła ręką matka. – To moja błąd, przyznaję. Książek prawie nie czytałeś poza szkolną lekturą, teatru w naszym mieście nie ma, a do muzeum ciebie nie zaciągniesz. Tylko samochody, motor i ta twoja mechanika.
– No i pracuję w serwisie, mamo – odpowiadał Krzysztof. – Uwierz, ludzie mnie cenią.
– A ręce masz wiecznie brudne, mój złoty rączka. Wszystkie ręczniki poplamiłeś, już tylko nowe ciemne kupuję, gdybyś nie zauważył. I jaka dziewczyna będzie z tobą o skrzyniach biegów rozprawiać? – zaśmiała się matka.
– A taka, która pokocha – odparł Krzysztof, spoglądając na swoje dłonie.
– Najpierw choćby do muzeum byś poszedł, żeby trochę kultury w sobie podnieść.
– I co tam będę robił? Sam? Nie ma mowy – odmówił stanowczo.
– Dlaczego sam? Wujek Adam ma syna Bartka na wakacjach, weź go ze sobą, a siostra będzie wdzięczna – nalegała matka. – Przejdziecie się po mieście, zjecie lody w kawiarni, będzie kulturalna wyprawa.
– To taki podstęp, żebym przy okazji dziewczyny poznał? – zaśmiał się Krzysztof.
Minęło kilka dni, i przy kolacji matka oznajmiła:
– Jutro sobota. Bartek do nas przyjdzie.
– No i? – nie zrozumiał syn.
– Obiecałam mu, iż pójdziecie do muzeum – przypomniała. – Już się cieszy. Przyjdzie elegancki.
– Aha… – ocknął się Krzysztof. – No dobra, pójdziemy, skoro obiecałaś.
Pogoda była piękna. Najpierw Krzysztof z dziesięcioletnim Bartkiem wstąpili do kawiarni na lody, a potem, już z obowiązku – do muzeum.
Kupili bilety, a kasjerka powiedziała:
– Śpieszcie się, grupa już się zebrała, przewodniczka zaczyna w pierwszej sali!
Krzysztof z bratankiem dołączyli do tłumu. Bartek przecisnął się do przodu, by lepiej słyszeć, a Krzysztof, wręcz przeciwnie, chował się za plecami innych, niespodziewanie zawstydzony.
Mimo to wyraźnie widział dziewczynę-przewodniczkę i starał się nie stracić ani słowa z tego, co mówiła. Gdy tylko na nią spojrzał – drobną jak figurka porcelanowa, w białej sukience, z delikatnymi koralami i niebieskimi oczami – serce mu zamarło.
W grupie było sporo dzieci, więc przewodniczka często zwracała się do nich, zadając pytania i zagadki. Trzymała w ręku wskaźnik, a jej subtelne palce przypominały łapkę mądrego, magicznego ptaszka, trzymającego się gałązki.
Krzysztof nie mógł oderwać wzroku od jej oczu, od tych delikatnych dłoni i talii – jakby został zaczarowany.
Gdy wycieczka dobiegła końca, dziewczyna pożegnała grupę i zniknęła w muzealnym korytarzu. Krzysztof z Bartkiem wyszli na ulicę, gdzie od razu powitał ich skwar – miasto rozgrzane było słońcem.
– A tam było tak przyjemnie chłodno – westchnął Bartek. – Szkoda, iż nie odważyłem się pytać…
– Nic straconego, jeszcze tu wrócimy i wszystko dokładnie sprawdzimy – uśmiechnął się Krzysztof, oglądając się na budynek, by zapamiętać godziny otwarcia. – Może choćby jutro!
– Jutro? – zdziwił się chłopiec.
– No jasne, po co czekać? Póki pytania świeże w pamięci – Krzysztof klepnął Bartka po plecach i w doskonałych humorach wrócili do domu.
Matka zdziwiła się, gdy syn i bratanek znowu szykowali się do muzeum, ale nic nie powiedziała. Następnego dnia Krzysztof od progu zapytał kasjerkę:
– Ta przewodniczka z wczoraj, jak miała na imię?
– Mamy kilka przewodniczek, młody człowieku.
Krzysztof niezdarnie opisał dziewczynę.
– A, to pewnie Kinga. Dziś jej nie ma, prowadzi wycieczkę po mieście. Przyjdźcie innym razem.
Krzysztof stał zasępiony, a Bartek ciągnął go za rękaw.
– To co, idziemy do muzeum? – pytał.
– Już byliśmy – burknął Krzysztof.
Żeby nie zmarnować wyjścia, znów poszli na lody, a Krzysztof wciąż myślał o spojrzeniu dziewczyny. Cieszył się jednak,Po pół roku spotkań Krzysztof oświadczył się Kindze na Rynku Starego Miasta, klękając przed nią między kawiarnianymi stolikami, a gdy przytaknęła ze łzami w oczach, tłum gapiów wybuchnął oklaskami.