Jesteś po prostu wygodny. Dopóki się przydajesz, to cię pamiętają.
Krzysztof przyjechał po żonę do teściowej, żeby zabrać ją do domu po kolejnej „małej sprzeczce”. Zatrzymał samochód przy starym dziewięciopiętrowym bloku, poprawił kołnierz i ruszył w stronę klatki schodowej. Był już prawie przy drzwiach, gdy nagle zauważył kogoś w oknie na parterze. Serce mu zamarło.
— Mamo? Co ty tu robisz? — zapytał zdezorientowany, rozpoznając swoją matkę.
— Cicho — szepnęła Barbara Stanisławowa — chodź tu.
— Co się dzieje? — zmarszczył brwi Krzysztof.
— Po prostu podejdź i posłuchaj — wskazała matka na uchylone okno.
Z mieszkania teściowej dobiegały kobiece głosy. Mówiły głośno, nie krępując się. To była Kinga — jego żona — i jej matka.
— Mamo, powinnaś była widzieć, jak się wystraszyli. Zwłaszcza ta z rozpuszczonymi emocjami. „To moja wina, nie uchroniłam wnuka!” — Kinga wybuchnęła śmiechem. — Wszystko idzie po naszej myśli. A mój Krzysiu to prawdziwy skarb: jak tylko coś się dzieje, już biegnie na ratunek, jak piesek. choćby do szpitala zawiózł. Wiedziałam, iż jeżeli nie przycisnę go tą „ciążą”, to nigdy nie doczekam się pierścionka.
— Kinga… to jednak podłość — sprzeciwiła się niepewnie jej matka.
— Mamo, ty nic nie rozumiesz. Teraz najważniejsze, żeby wydostać od niego mieszkanie. Mają tę trójkę w centrum, nie zapominaj. Już im powiedziałam — trzeba się z nimi wprowadzić, skoro dziecko w drodze. A potem jakoś odsuniemy staruchów. Najważniejsze, iż Krzysio wszystko łyknie. Nie jest typem, który trzaska drzwiami. Można go cicho, delikatnie… prowadzić. Tam, gdzie ja chcę.
Krzysztof stał, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi. Słuchał każdego słowa, nie mogąc się poruszyć. Obok matka ścisnęła jego dłoń.
— Słyszałeś? — spytała cicho.
Skinął głową. Twarz zrobiła się biała jak papier.
— Chodźmy.
Weszli do mieszkania. Krzysztof gwałtownie nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyła Kinga, promienna — widocznie wciąż pod wrażeniem własnej przemowy.
— Kochanie! A ty co tak wcześnie? — powiedziała, wymuszając uśmiech.
— Nie próbuj się tłumaczyć. Sam jutro przywiozę ci twoje rzeczy — rzekł spokojnie Krzysztof. — I składam pozew o rozwód.
— Co?… Zwariowałeś? Dlaczego?
— Bo wszystko usłyszałem. O „ciąży”, o mieszkaniu, o tym, jaki jestem wygodny. Dzięki, iż gwałtownie pokazałaś, kim naprawdę jesteś.
Kinga próbowała coś powiedzieć, ale słowa utknęły jej w gardle.
Barbara Stanisławowa tylko rzuciła w stronę byłej synowej:
— A ja się winę brałam na siebie. Myślałam — nie zaakceptowałam cię, nie znalazłam wspólnego języka. A tu okazuje się, iż serce matki wszystko przeczuwa. Tylko nie chciało widzieć.
Wyszli. Krzysztof nie obejrzał się ani razu. W piersi zrobiło się lżej — jakby wreszcie zdjął ze siebie ogromny ciężar. Szedł w milczeniu, a obok matka — po raz pierwszy od lat — nic nie mówiła, tylko ściskała jego dłoń. Cicha obecność, która znaczyła więcej niż wszystkie słowa.