Dzisiaj postanowiłem opisać pewną historię, która utkwiła mi w pamięci. Był to zwykły wieczór w przytulnej restauracji w centrum Poznania, gdzie królowały zapachy pierogów i żurku. Weronika, dziewczyna o jasnych włosach i niebieskich oczach, czekała na swojego narzeczonego, Marcina Kowalskiego. Od razu zauważyłem, iż coś go gryzie – co chwilę sięgał po telefon, nerwowo sprawdzając powiadomienia.
— Marcin, coś jest nie tak? — zapytała Weronika, starając się ukryć niepokój.
— Zaraz wszystko zrozumiesz. Czekamy jeszcze tylko na rodziców… — odparł, machając ręką.
— Na jakich rodziców?
— Na moich. I na dwie inne osoby. Nie przyszliśmy tu tylko na obiad – musimy omówić istotną sprawę.
Weronika zesztywniała. Znała Marcina od pół roku i nauczyła się rozpoznawać jego „poważne rozmowy” po tonie. Nigdy nie kończyły się dobrze.
Po kilku minutach do stolika podeszli rodzice Marcina – Jan i Katarzyna Kowalscy, a za nimi para nieznajomych.
— Poznajcie: to Tomasz i Agnieszka — rzekł Marcin z szerokim uśmiechem. — Są zainteresowani twoim mieszkaniem. Chcą je wynająć na dłuższy czas.
— Moim… mieszkaniem? — Weronika ledwo powstrzymała się, by nie upuścić widelec.
— Oczywiście. Są solidni – płaciliby 4000 zł miesięcznie. A my po ślubie wprowadzamy się do moich rodziców. Mają dom pod Warszawą, jest miejsce. Po co marnować mieszkanie? Będzie przynosiło dochód!
Poczucie zimna przeszło po plecach Weroniki. Marcin, nie zauważając jej stanu, wyjął z teczki dokumenty.
— Wszystko już ustaliłem z bankiem. Przełożymy twój kredyt hipoteczny na nas dwoje – rata będzie niższa.
— Ty… już wszystko załatwiłeś? — głos Weroniki zadrżał. — choćby mnie nie pytając?
— No co ty, zachowujesz się jak dziecko! — wtrąciła Katarzyna. — Marcin dba o waszą przyszłość. Przecież już niedługo będziecie rodziną!
Tomasz i Agnieszka wymienili spojrzenia.
— Przepraszam, ale mieszkanie należy do pani? — zapytała Agnieszka, patrząc na Weronikę.
— Jeszcze nie, ale…
— W takim razie przepraszamy, ale to nie dla nas — odparł Tomasz sucho. — Nie wiedzieliśmy, iż właścicielka nie została poinformowana. Do widzenia.
Wstali i wyszli, zostawiając przy stole ciężką ciszę.
— No i proszę — burknęła Katarzyna. — Tylko dlatego, iż Weronika urządziła tę scenę, straciliśmy porządnych ludzi!
— Scenę? — Weronika powoli wstała. — To nie jest scena. To moje prawo – decydować o moim mieszkaniu.
— Ty sobie żartujesz?! — Marcin zbladł. — Przecież mieliśmy wszystko zaplanowane!
— Ty miałeś wszystko zaplanowane. Za nas oboje. Beze mnie. I nie zamierzam budować przyszłości z kimś, kto uważa, iż to w porządku.
— Weronika, uspokój się…
— Nie. Ślubu nie będzie.
Wyszła z restauracji, nie oglądając się za siebie. I nigdy nie odpowiedziała na żadną wiadomość.
A gdy tego wieczoru siedziała na parapecie z kubkiem gorącej herbaty, pomyślała tylko jedno:
„Lepiej sama – ale z szacunkiem do siebie, niż z kimś, kto tego nie rozumie.”
I chyba w tym właśnie tkwi cała mądrość.