Kiedy odnalazłam swoje życie, córka nazwała mnie szaloną i zabroniła spotkań z wnuczką

polregion.pl 8 godzin temu

Gdy wreszcie odważyłam się mieć własne życie, córka nazwała mnie wariatką i zabroniła widywać się z wnuczką.

Całe lata poświęciłam najpierw córce, potem wnuczce. Ale chyba zapomniały, iż ja też mam prawo do szczęścia, które nie kręci się wyłącznie wokół nich. Wyszłam za mąż młodo, mając ledwie dwadzieścia jeden lat. Mój mąż, Marek, był cichym, spokojnym człowiekiem, harującym od rana do nocy. Pewnego dnia dostał propozycję wyjazdu – niby dobra okazja, transport towaru do innego województwa.

Nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiem, co się tam stało. Po prostu zadzwoniono i powiedziano mi, iż Marka już nie ma. Zostałam sama z dwuletnią córeczką, zupełnie osamotniona. Jego rodzice dawno nie żyli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie miałam pojęcia, jak sobie poradzić, jak utrzymać dziecko.

Na szczęście po Marku zostało nam jego maleńkie mieszkanko. Gdyby nie to, nie wiem, jak byśmy przetrwali. Z wykształcenia jestem nauczycielką, więc początkowo udzielałam korepetycji w domu, ale jak uczyć, gdy obok biega i płacze małe dziecko?

Nie mogłam znaleźć normalnej pracy przez małą Kingę. Jak zostawić dwulatkę samą na cały dzień? Pewnego razu przyjechała moja matka, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Kingę do siebie. Przez prawie dwa lata córka żyła z dziadkami, a ja harowałam bez wytchnienia. Uczyłam w szkole, brałam dodatkowe godziny, prowadziłam lekcje prywatne.

W weekendy jeździłam do córki. Każde pożegnanie rozdzierało serce. Potem była kolejka do przedszkola – bałam się, iż znów będę musiała siedzieć na zwolnieniach, ale Kinga rzadko chorowała. Z czasem zostałyśmy same. Potem szkoła, potem studia.

Pracowałam na śmierć i życie, by miała dobre buty, spódnicę, bluzkę. Nigdy nie miałam jednej pracy – zawsze dwie, czasem trzy. Gdy Kinga skończyła studia i dostała posadę, wreszcie odetchnęłam. I jednocześnie zdałam sobie sprawę – jestem nikomu niepotrzebna.

Nie musiałam już łapać się każdej dodatkowej pracy. Organizm zaczynał odmawiać posłuszeństwa, a jedynym przyjacielem został mi kot. Córka przyjeżdżała czasem w weekendy, ale spędzanie całego dnia z samotną matką najwyraźniej nie było w jej planach. Czułam się jak wyrzutek. Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się moja wnuczka, Zosia.

Na kilka miesięcy przed jej przyjściem na świat wprowadziłam się do córki i jej męża, Krzysia. Zakupy, sprzątanie, przygotowania do porodu – wszystko spadło na mnie. Potem, gdy Kinga wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad wnuczką. Nie narzekałam – wręcz przeciwnie, znów czułam się ważna.

W tym roku Zosia poszła do szkoły. Po lekcjach zabierałam ją do siebie, karmiłam, odrabialiśmy zadania, chodziliśmy do parku albo na zajęcia dodatkowe. Tam, w parku, poznałam Andrzeja. On też spacerował z wnuczką. Rozmawialiśmy. Andrzej został wdowcem, tak jak ja, i teraz pomagał córce w opiece nad dzieckiem.

Gdy go poznałam, nie miałam żadnych nadziei. Nigdy w życiu, od śmierci męża, nie byłam na randce, nie jadłam kolacji we dwoje. Najpierw małe dziecko, potem praca. Po urodzeniu wnuczki z dumą nazywałam się babcią. A czy babcie mają adoratorów? Okazało się, iż mają. Andrzej przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.

Pierwsza wiadomość od niego, w której zaproponował spotkanie tylko we dwoje, była dla mnie szokiem. Z nim zaczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, teatru, jeździliśmy na festiwale, wystawy. Znów poczułam smak życia.

Ale niestety, moja córka przyjęła to z drwiną. Wszystko zaczęło się od telefonu w sobotni poranek:

— Mamo, przyjedziemy z Zosią, możesz ją zabrać na weekend?

— Przepraszam, kochanie, ale już coś zaplanowałam. Nie ma nas w mieście. Następnym razem powiedz wcześniej – na pewno się nią zajmę.

Kinga sapnęła niechętnie i rozłączyła się. W poniedziałek wróciliśmy z Andrzejem. Byłam pełna energii, aż Zosia zauważyła, jak błyszczą mi oczy. Spokój trwał do piątku, gdy znów zadzwoniła:

— Przyjaciele nas zaprosili, mogę zostawić Zosię?

— Umówiłyśmy się – wcześniej informuj. Mam już plany.

— Znowu włóczysz się z tym Andrzejem?! On ci kompletnie odbił rozum! — wrzasnęła.

— Kinga, co ty wygadujesz? — próbowałam ją uspokoić.

— Zapomniałaś o Zosi! Mówiłaś, iż nie potrzebujesz swojego szczęścia. A teraz co? Wszystko się zmieniło?

— Tak, zmieniło się! Znów żyję. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała – jako kobieta kobietę.

— A Zosia ma to jak zrozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!

— O czym ty mówisz?! Wciąż spędzam z nią większość czasu. Po prostu przeproś za te słowa – i zapomnimy.

— Ja mam przepraszać?! Chyba oszalałaś. Nie zostawię już z tobą Zosi. Najpierw ogarnij się – potem pogadamy — rzuciła i rzuciła słuchawkę.

Rozpłakałam się. Do bólu, do drżenia. Tak się starałam, całe życie żyłam dla nich. A gdy przyszła moja kolej – odrzucono mnie. Tak po prostu. Za to, iż wreszcie pozwoliłam sobie być szczęśliwa.

Mam nadzieję, iż Kinga ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Zosi.

Idź do oryginalnego materiału