Kiedy zięć staje się wyzwaniem dla całej rodziny: droga do ultimatum

twojacena.pl 4 dni temu

Gdy zięć staje się życiowym wyzwaniem: jak doszliśmy do ultimatum

Życie czasem rzuca nam pod nogi ludzi, których chyba sam diabeł zesłał dla żartu. Jedni mijają nas jak przelotne znajomości, inni — jak w naszym przypadku — zostają mężem naszej córki. Nigdy bym nie pomyślała, iż lata troski, wychowania i poświęceń dla przyszłości naszej córki zostaną zakwestionowane przez jej wybór w postaci „uroczego” Leszka.

Na pierwszy rzut oka — przeciętny facet, trochę chytre spojrzenie, niezgrabny uśmiech i swobodny sposób bycia. Ale gdy tylko otworzył usta, od razu było widać: poczucie humoru ma, tylko dobrego smaku — ani odrobiny. Pierwsze spotkanie z nim zakończyło się serią tłustych dowcipów o teściach i zięciach, włącznie z opowieściami o jego „służbie” w „armii kanapowej”. Już wtedy czułam się, jakby ktoś wnosił do naszego domu tani humor z podrzędnej knajpy.

Mój mąż i ja byliśmy w szoku. Dziewczyna wychowana na Sienkiewiczu i Andersenie, na subtelnej angielskiej satyrze, zakochała się w tym… przepraszam za słowo… pajacu. Pewnie choćby nie wie, kim był Oscar Wilde, ale z zachwytem cytuje głupie memy z internetu. Próbowaliśmy jej odwieść, błagaliśmy, tłumaczyliśmy — bez skutku. „Miłość” — powiedziała i koniec. A potem był ślub. Skromny, ale z obowiązkową przemową pana młodego, w której oczywiście nie omieszkał zaserwować „żartów” o pierwszej nocy poślubnej. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie wyjść z sali.

Od tamtej pory każda rodzinna impreza to pole bitwy. Wystarczy, iż się spotkamy, a Leszek urządza swoje „kabaretowe show”. A córka, jak zaczarowana, śmieje się z nim i nazywa to „zdrowym humorem”. Reszta rodziny czerwieni się, spuszcza wzrok, niektórzy przychodzą coraz rzadziej. A my cierpimy. Bo jeżeli nie zaprosimy zięcia, córka nie przyjdzie. A przez cały czas jest dla nas ważna, mimo wszystko.

Na urodzinach mojej młodszej siostry Leszek znowu się wyróżnił. Gdy gospodyni wnosiła makaron z krewetkami, rzucił: „Do dentysty?”. Ktoś nerwowo się zaśmiał, ale zauważyłam, jak siostra zbladła. Później przyznała, iż miała ochotę polać go sosem, ale się powstrzymała. Ta sytuacja skończyła się dobrze — po jej lodowatym spojrzeniu Leszek zamilkł na resztę wieczoru.

Ale kolejna scena rozwiała wszelkie wątpliwości.

Mieliśmy z mężem rocznicę — 35 lat. Poważna data. Zebrała się prawie cała rodzina, atmosfera była ciepła i rodzinna. Wspominaliśmy, jak to wszystko się zaczęło, jak wychowywaliśmy córkę. A potem Leszek… zniknął. Zastanawialiśmy się, gdzie się podział. Po kilku minutach wpadł do salonu z… ogórkiem i dwoma pomidorami, układając z nich wyjątkowo nieprzyzwoitą „kompozycję”. Trzymał ją dumnie przed sobą, jak eksponat w muzeum złego smaku, i zadowolony pytał: „No jak, podobne?”.

Zamarłam. Ktoś prychnął. Ktoś odwrócił wzrok. Moja teściowa upuściła widelec. Mój mąż zrobił się purpurowy. A córka… klaskała i chichotała, jak dziecko na przedstawieniu klauna.

To było jak policzek. Poczułam taki wstyd i złość, iż ledwo powstrzymałam łzy. Zamiast rodzinnego święta dostaliśmy publiczne upokorzenie. Przy tym stole coś się złamało. Resztę wieczoru spędziliśmy w ciszy, niektórzy wyszli przed deserem.

Później, gdy emocje nieco opadły, usiedliśmy z mężem sami. Podjęliśmy trudną, ale konieczną decyzję. Poprosiliśmy córkę na rozmowę. Bez krzyków, bez oskarżeń. Po prostu powiedzieliśmy: albo ona zadba, by jej mąż szanował naszą rodzinę, albo ograniczymy kontakty. Dość. Wychowaliśmy ją z miłością, poświęcaliśmy się dla jej przyszłości, a teraz musimy znosić upokorzenia, bo zięciowi zachciało się „zażartować”.

Obroniła go. Stwierdziła, iż „tkwimy w przeszłości”, iż „teraz wszyscy tak żartują”. Że to nasza wina, iż widzimy w tym chamstwo. Nie dyskutowaliśmy. Ale przypomnieliśmy: nasze drzwi są otwarte — zawsze, ale tylko z szacunkiem.

Minęło trochę czasu. Praktycznie nie rozmawiamy z córką. Leszek, na szczęście, już się u nas nie pojawia. Nie wiem, czy kiedyś zrozumie, co straciła. Może. Ale ja wiem jedno: lepiej być pruderyjną, niż pozwalać deptać swoje godności dla iluzji rodzinnej zgody.

I choć nasz dom nie rozbrzmiewuje już gromkim śmiechem, to zawsze jest w nim miejsce dla szacunku, taktu i prawdziwej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału