Kiedy zięć staje się wyzwaniem dla całej rodziny: jak doszło do ultimatum

newsempire24.com 3 tygodni temu

Życie niekiedy zderza nas z ludźmi, których sam diabeł chyba zesłał na próbę. Jednym mijają jak przelotni znajomi, innych — tak jak nas — zmusza nazywać „zięciem”. Nie sądziłam, iż po latach troski, wychowania, włożonej miłości i pracy dla przyszłości córki, właśnie jej wybór w postaci „wesołego” Krzysia stanie się dla naszej rodziny prawdziwym wstrząsem.

Na pierwszy rzut oka — zwykły facet, trochę chytre spojrzenie, niezgrabny uśmiech, swobodny sposób bycia. Ale wystarczyło, iż otworzył usta, by stało się jasne: poczucie humoru ma, tylko iż bez grama taktu. Pierwsze spotkanie zakończyło się sznurem sprośnych dowcipów o teściach i zięciach, włącznie z opowieściami o jego „służbie” w „armii kanapowej”. Już wtedy wstyd mi było, jakby ktoś wniósł do naszego domu tani humor z najgorszej knajpy.

Ja i mąż byliśmy w szoku. Dziewczyna wychowana na Sienkiewiczu i Andersenie, na subtelnej angielskiej ironii, zakochała się w tym — przepraszam za słowo — pajacu. Pewnie choćby nie wie, kto to był Jerome K. Jerome, ale z zachwytem cytuje sprośne memy z internetu. Próbowaliśmy ją odwieść od tego, błagaliśmy, przekonywaliśmy — na próżno. Miłość, powiedziała, i kropka. A potem — ślub. Skromny, ale z obowiązkową przemową pana młodego, w której oczywiście nie powstrzymał się od „żartów” o pierwszej małżeńskiej nocy. Ledwo powstrzymałam się, by nie wyjść z sali.

Od tamtej pory każde rodzinne święto to pole bitwy. Wystarczy, iż się spotkamy, a Krzyś koniecznie musi urządzić swoje „kabaretowe show”. A córka, jak zaczarowana, śmieje się z niego i nazywa to „zdrowym humorem”. Reszta rodziny czerwieni się, spuszcza wzrok, niektórzy przychodzą coraz rzadziej. A my znosimy. Bo jeżeli nie zaprosimy zięcia — córka nie przyjdzie. A dla nas wciąż jest ważna, pomimo wszystko.

Na urodzinach mojej młodszej siostry Krzyś znów się wyróżnił. Gdy gospodyni wniosła makaron z krewetkami, palnął: „Dentystyczny?”. Ktoś nerwowo się zaśmiał, ale zauważyłam, jak siostra zbladła. Później powiedziała, iż miała ochotę wylać na niego sos, ale się powstrzymała. Choć ten wieczór skończył się względnie dobrze — po jej lodowatym spojrzeniu Krzyś zamilkł do końca przyjęcia.

Ale kolejna sytuacja postawiła wszystko na ostrzu noża.

Obchodziliśmy z mężem trzydziestopięciolecie pożycia. Ważna data. Zebrała się niemal cała rodzina, atmosfera była ciepła, spokojna, serdeczna. Wspominaliśmy początki, wychowywanie córki. A wtedy Krzyś… zniknął. Jeszcze pomyśleliśmy, gdzie się podział. Po kilku minutach wpadł do salonu z… ogórkiem i dwoma pomidorami, układając z nich skrajnie nieprzyzwoitą „kompozycję”. Dumny jak paw, trzymał ją przed sobą i pytał: „No jak, podobne?”

Zamarłam. Ktoś prychnął. Ktoś odwrócił się z przerażeniem. Moja teściowa upuściła widelec. Mąż zaczerwienił się jak burak. A córka… klaskała i chichotała, jakby pokazano jej sztuczkę.

To była policzek. Poczułam taki wstyd i złość, iż ledwo powstrzymałam łzy. Zamiast rodzinnego święta dostaliśmy publiczną zniewagę. Przy tym stole coś bardzo ważnego runęło. Resztę wieczoru spędziliśmy w ciszy, niektórzy wyszli przed deserem.

Później, gdy emocje opadły, usiedliśmy z mężem sami. I podjęliśmy trudną, ale konieczną decyzję. Poprosiliśmy córkę na rozmowę. Bez krzyku, bez oskarżeń. Po prostu powiedzieliśmy: albo ona zadba o szacunek wobec naszej rodziny ze strony męża, albo ograniczymy kontakty. Dość. Wychowaliśmy ją z miłością, poświęcaliśmy wiele dla jej przyszłości, a teraz siedzimy upokorzeni, bo zięciowi zachciało się „pożartować”.

Uraziła się. Stwierdziła, iż „tkwimy w przeszłości”, a „dziś wszyscy tak żartują”. Że to nasz wybór — widzieć w tym chamstwo. Nie dyskutowaliśmy. ale podkreśliliśmy: drzwi są otwarte — zawsze, ale tylko z szacunkiem.

Minęło trochę czasu. Prawie nie rozmawiamy z córką. Na szczęście Krzyś nie pojawia się już na naszych uroczystościach. Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumie, co straciła. Może. Ale wiem jedno: lepiej być pruderyjną, niż pozwalać deptać swoją godność dla złudzenia rodzinnej zgody.

I choć nasz dom nie wypełnia się już głośnym śmiechem, zawsze będzie w nim miejsce dla szacunku, taktu i prawdziwej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału