Kobietą się po prostu jest. O odnajdywaniu prawdy o sobie we własnym wyglądzie z Katarzyną Szumlewicz rozmawia Krystyna Romanowska

nno.pl 13 godzin temu

Stereotyp feministki to kobieta raczej bez makijażu, z nie do końca uczesanymi włosami, czasami niedbale ubrana. To się zgadza z wizją piękna promowaną przez feminizm?

Feminizm nie ma wzorca wyglądu. Ja na przykład jestem ubrana bardzo starannie i maluję się. Po prostu nie uważam, iż jest to obowiązek. Nie jesteśmy bardziej „kobiece”, gdy używamy szminki i chodzimy na obcasach. Płeć żeńska jest wrodzona, a nie nabyta przez utożsamienie ze stereotypami. Kobietami czyni nas natura, chromosomy, a nie wąska talia czy wydatne usta, a już zwłaszcza długie włosy albo buty na obcasach. Kobietą się po prostu jest bez względu na to, jak się wygląda. Feminizm nigdy nie sprzeciwiał się dążeniu do tego, żeby dobrze wyglądać.Zawsze walczył jednak z wzorcami urody, które wymagają od kobiet bólu czy poświęcania zbyt wiele czasu lub popadnięcia w nerwicę i zaburzenia odżywiania.

Co z operacjami plastycznymi?

Jako bolesne, często niezwykle bolesne – były przez feministki krytykowane. Podobnie jak uwierająca bielizna, czyli za ciasno zasznurowany gorset sprzed lat. Ale oczywiście nie ma nic złego w założeniu gorsetu na jakąś imprezę (choć osobiście tego nigdy nie próbowałam i nie czuję żalu). Podobnie jak depilowanie, farbowanie włosów, makijaż, manicure. Można to robić, o ile się chce, ale ani nie jest to wyznacznikiem kobiecości, ani nie jest obowiązkowe. Feminizm był w tym względzie bardzo zdroworozsądkowy. Dlatego zawsze krytykował wzorce dążenia do bardzo szczupłej sylwetki, którą „z natury” ma może 5 proc. kobiet, i to zwykle tylko w pewnym wieku. Reszta, aby ją uzyskać, musi jeść poniżej zapotrzebowania kalorycznego, ergo być ciągle głodna, i intensywnie ćwiczyć. Jedzenie poniżej zapotrzebowania kalorycznego obniża samopoczucie, dlatego głodówki (a według statystyk głodzących się kobiet jest bardzo dużo) uważał za szkodliwe. I tu choćby nie chodzi o takie ciężkie zaburzenia jak bulimia czy anoreksja, ale np. o ortoreksję, czyli ciągłe stosowanie jakiejś diety. Feministyczne podejście do piękna mówiło: „dbaj o wygląd, o ile cię to uszczęśliwia i zapewnia partnera/partnerów seksualnych. Nie ma nic złego w tym, iż chcesz, żeby się za tobą oglądano na ulicy. Ale o ile tego nie chcesz, to także jest w porządku”.

Mówi pani czasami w czasie przeszłym o przykazaniach feminizmu związanych z urodą. Rozumiem, iż nowoczesny feminizm nazywany trzecią czy już czwartą falą ma inne zdanie na temat kobiecego piękna?

Czwarta fala feminizmu ma na ten temat inne zdanie, według mnie – niekorzystne dla kobiet. Bo chociaż daleka jestem od tego, żeby ruch społeczny narzucał dorosłym ludziom, co powinni, a czego nie powinni, w moim przekonaniu twierdzenie, iż wszystko, co robią kobiety, jest w porządku, jest dezorientujące, wyraża akceptację dla odrzucania swojego naturalnego wyglądu, bo przecież kobiety często go odrzucają. Dobre jest zatem powiększanie piersi i ust do karykaturalnych rozmiarów, odsysanie tłuszczu, usuwanie żeber, żeby wyszczuplić talię, zabiegi medycyny intymnej. Wszystko to jest nie tyle akceptacją kobiecości, ile raczej jej odrzuceniem. Klasyczny feminizm mówił, iż akceptacja tego, co nam dała natura, jest bardzo dobrym podejściem, feminizm nowych fal raczej radzi kobietom: „popraw to, popraw tamto… jeżeli masz na to ochotę!”.

Bo inaczej będziesz niewidzialna.

O tak! Uwielbiam to dyscyplinowanie kobiet po 45. czy 50. roku życia, iż ich uroda już przekwitła, a mężczyźni traktują je jak powietrze. Najciekawsze jest, iż powtarzają te kwestie publicznie dojrzałe aktorki – tak jakby w życiu kobiet nie było większych priorytetów niż wodzące za nimi oczy mężczyzn. Nie mówiąc o tym, iż jest to oczywista nieprawda: dojrzałe kobiety nie tylko zwracają uwagę młodych mężczyzn, ale także ich inspirują. Co widać po wzrastającej liczbie związków ona – starsza, on – młodszy. Wracając do różnic w podejściu do kobiecego piękna w ujęciu klasycznego feminizmu, warto podkreślić, iż wyprzedzał on ruch ciałopozytywności. Najważniejszą książką tego okresu jest napisany jeszcze przed erą mediów społecznościowych „Mit urody” Naomi Wolf, która należy już do kanonu myśli feministycznej.

Autorka udowadnia w niej tezę, iż współczesne wyemancypowane kobiety pojawiające się w przestrzeniach publicznych muszą być jednak kontrolowane przez mężczyzn. A nie ma lepszej kontroli niż ocenianie ich ciał przez pryzmat tego, czy są dla nich atrakcyjne, czy nie. I w ten sposób zastawiono na kobiety sprytną pułapkę, która zawiera się w zdaniu: „Jestem, o ile jestem piękna”.

Zgadza się. Niedoścignione wymagania urodowe wobec kobiet stanowią pewien rodzaj kompensacji utraty męskiej władzy nad kobietami, w myśl zasady, iż „wprawdzie nie mogę ci kazać zostać w domu, ale żeby wyjść na zewnątrz, musisz spełnić wiele warunków”. Od kiedy skończyła się w USA era tradwives, kobiety pojawiły się w urzędach, parlamencie, na stanowiskach zajmowanych wcześniej przez mężczyzn. Wzięto więc jeszcze bardziej pod lupę to, jak wyglądają, i zaczęła się wyliczanka. Za nieatrakcyjne i „fuj” zaczęto uważać cechy typowo kobiece. Na przykład warstwę tkanki tłuszczowej na brzuchu. To jak najbardziej naturalne – tkanka tłuszczowa służy wyścieleniu macicy podczas ciąży. Wmówiono jednak kobietom, iż ich świętym Graalem powinien być płaski brzuch, a najlepiej męski sześciopak – rzecz dla kobiet nienaturalna. Oprócz wyśmiewania okrągłego brzucha zaczęły się też inne wydziwiania: kości policzkowe mają być wystające, nosek – mały, usta – duże. Jednym słowem – wszystko do poprawki. Widzimy więc w przestrzeni publicznej ofiary tej ukrytej męskiej supremacji. Pillow face, czyli twarz, na której przedawkowano wypełniacze i która zamienia się w napuchnięte oblicze kogoś, kto kiedyś miał regularne i interesujące rysy twarzy. Podobnie z operacjami okolic intymnych, które są często próbą zaspokajania męskich fetyszy: dojrzała kobieta ma mieć waginę jak nastolatka. Niestety, opór wobec tego popadł dziś w postmodernistyczny chaos pojęciowy. Drażni mnie w tych narracjach wzbudzanie poczucia dumy z… niczego. Na przykład masz sporą nadwagę – bądź z tego dumna, niech to stanie się twoją tożsamością. Masz małe/ duże piersi – zapisz się w historii jako dumna posiadaczka małych/dużych piersi.

Co w tym złego? Czy klasyczny feminizm nie wspierał naturalności?

Nie ma nic niezwykłego w małych czy dużych piersiach, one po prostu są. Budowanie na nich własnego etosu czy wyjątkowości jest nieporozumieniem. Podobnie jak spora nadwaga. Feminizm pewnie by poradził, by spróbować trochę schudnąć dla własnego dobra, a o ile się nie uda – zaakceptować siebie. Na pewno jednak nie robić z tego swojego znaku rozpoznawczego czy personal brandu. Naprawdę w człowieku jest wiele ciekawszych rzeczy niż jego nadwaga, duża/mała pupa, duże/małe piersi… Zresztą w tej kwestii umyka opinii publicznej parę ważnych rzeczy, zwłaszcza dotyczących kwestii wagi: na otyłość cierpi więcej mężczyzn niż kobiet. Ale ewidentnie mężczyźni mniej się tym stresują. o ile ktoś chce zawstydzić ludzi z nadwagą czy otyłością – mówi i pisze o kobietach. Tymczasem otyłość kobieca, czyli ta rozkładająca się wokół bioder czy biustu, nie jest tak niezdrowa jak męska otyłość brzuszna. Poza tym o kobiecie można powiedzieć „gruba”, kiedy ma pięć kilogramów nadwagi, a o mężczyźnie powie się w takiej samej sytuacji, iż jest „dobrze zbudowany”. „Gruby” będzie dopiero ten, który waży 120 kg. Dlatego uważam, iż te różnice nie są obiektywne – wynikają z różnicy w spojrzeniu. Naomi Wolf pisze zresztą właśnie o tym.

Instagram i media społecznościowe pogorszyły jeszcze sprawę.

Badania mówią, iż dziewczęta w wieku 13-14 lat przeżywają mocny spadek nastroju. Dlaczego? Bo internet zaczyna mocno wpływać na ich życie. Jako użytkowniczki Instagrama widzą codziennie kilkaset „idealnych” twarzy, poprawianych graficznie filtrami. Z drugiej strony widzą kpiny i piętnowanie kobiet, które poprawiły sobie twarz dzięki operacji plastycznych. Widzimy tu interesujący mechanizm: najpierw faszeruje się nastolatki wizjami fantazmatycznych twarzy, opowiada się banialuki, iż twarz idealna może powstać tylko w gabinecie chirurga plastycznego, który złamie nos i „ulepi” nowy piękny, jak najmniejszy. Wypełni usta, odessie tłuszcz z brzucha i wstrzyknie go do pośladków. W tych samych mediach ośmiesza się kobiety, które do tego wyimaginowanego piękna dążyły. Jednym słowem – wystawia się bardzo młode dziewczyny na dwa sprzeczne komunikaty, z których żaden nie jest feministyczny. Nic dziwnego, iż przyszłe młode kobiety mogą czuć się kompletnie zagubione.

Ciekawym doświadczeniem jest obejrzenie filmu np. z lat 80., w którym można zobaczyć kobiety z różnymi ustami, także bardzo małymi.

Widać było indywidualne cechy aktorek przed nastaniem ery skalpela i operacji plastycznych. Czasem, kiedy z córką oglądamy jakiś współczesny serial, przychodzi mi do głowy, iż choć ci wszyscy ludzie są bardzo ładni, chciałabym czasem zobaczyć kogoś z ustami w rozmiarze S albo z dużym nosem, żeby móc obcować z różnorodnością, a nie wizerunkiem kobiet jak z taśmy fabrycznej.

Jak rozumiem, feminizm poniósł w rezultacie porażkę i nie powstrzymał „piękna” przed ekspansją w stosunku do kobiet?

Muszę przyznać niechętnie, iż ma pani rację. Wiążę to z pełną akceptacją dla kapitalizmu i branży beauty. Jednocześnie feminizm skapitulował pod presją postmodernizmu, swoistego leseferyzmu i narracji o inkluzywności. o ile – jak wspomniałam – wszystko, co robi kobieta, jest w porządku, to nie ma o co się spierać, nie ma po co prowadzić dyskusji, tym samym rozwój refleksji na te tematy jest niepotrzebny. Co powoduje, iż stoimy w miejscu i się nie rozwijamy, nie kwestionujemy rzeczywistości, po prostu przyjmujemy ją za pewnik. Oddalając się na moment od tematu piękna, przypomnę, iż feminizm zastanawiał się nad tym, czy kobiety mogą lubić BDSM.

I jaka była konkluzja?

Że niektóre lubią, ale większość kobiet, które się na tego typu praktyki zgadzają, po prostu daje sobie sprawiać ból, aby się spodobać mężczyznom. Trudno nie dostrzec podobieństwa do bolesnych operacji plastycznych czy zabiegów kosmetologicznych. Przypomina mi się tutaj obraz bodajże Marilyn Monroe czy innej gwiazdy z tamtych lat, która wyrywała sobie pęsetą włos po włosku ze swojego ciała, jakby demonstrowała, jak bardzo tego ciała nie akceptuje, a może choćby nienawidzi. Jesteśmy tutaj niezwykle blisko takiej wizji kobiecości, której nie znoszę i nie akceptuję. Fetyszystycznej wizji kobiecości upokarzanej z bólem wynikającym z dbania o własne piękno. Gejsza, która tak drobi miniaturowymi stopami, bo adekwatnie zakazano jej normalnie chodzić. Obcasy tak wysokie, iż można w nich przejść kilka kroków. W takich przypadkach kobieta adekwatnie staje się dziwnym przedmiotem fetyszysty, przedmiotem służącym masturbacji. Zwróćmy uwagę, iż prawie cała współczesna oferta pornograficzna zasadza się na niszczeniu kobiecości, jej ciała. Sztuczne piersi, sztuczne usta, brak tkanki tłuszczowej lub skupiona tylko na pośladkach. Dlatego ogromnie żałuję porażki tej feministycznej wizji, która gloryfikowała naturalność. I jeszcze raz powtórzę: nie chodzi o zakaz malowania rzęs czy paznokci, farbowania włosów. Wszystko jest dozwolone, co kobiecie służy, nie sprawia jej bólu, nie uprzedmiotawia, nie upokarza, nie nadużywa. Jestem głęboko przekonana, iż mamy obowiązek szanować i akceptować swoje ciała. Może choćby kochać, ale na pewno godnie traktować. o ile kobieta nie dostrzega swojej godności, bardzo łatwo jej nadużyć. Dlatego, co ciekawe, mężczyźni wiedzą, iż kobiety mocno ingerujące we własne ciało, które poprawiają je w wielu miejscach, są łatwiejsze do fizycznego czy emocjonalnego wykorzystania. Naomi Wolf zauważa w książce bardzo ciekawą rzecz: najlepsze życie seksualne mają nie te kobiety, które mężczyźni uważają za idealne. Najlepsze życie seksualne mają te z największym temperamentem i wyobraźnią erotyczną. Dbające przy tym o wygląd, ale bez obsesji.

Czym by pani zastąpiła stereotypowe wymagania stawiane przed kobietami?

To, czego należałoby uczyć młodych ludzi, a może choćby wszystkich, bez względu na wiek, to życzliwego patrzenia na kobiece ciała, na typowe kształty, jakie przybiera ono w różnym wieku. Na przykład na to, iż kobiety około menopauzy zwykle się robią okrąglejsze. Jak mówiłam, tłuszcz na biodrach jest o wiele zdrowszy niż ten na brzuchu i na pewno nie jest żadnym powodem do wstydu. W pewnym wieku się siwieje i nie jest to żaden grzech, choć oczywiście można to ukrywać. Mężczyźni mają tu trudniej, bo łysiny ukryć się nie da. I tak dalej. Do tego potrzebujemy jednak pewnego pojęcia normy, którego w tej chwili brakuje. To nie tak, iż wszystko, co dzieje się z kobiecym ciałem, jest godne akceptacji. Objadanie się to nie jest powód do dumy, podobnie jak inne uzależnienia. Ciało chore zasługuje na szacunek i miłość do niego, ale nie wyznacza normy dla ciał zdrowych. Nastolatki mają trądzik, kobiety po pięćdziesiątce tyją w biodrach. Nie wszystkie, ale jest to na tyle normalne, żeby nie mieć z tego powodu kompleksów ani nie porównywać się z jakimś ideałem, który nie dojrzewa pod wpływem hormonów i nie starzeje się z powodu spadku ich poziomu. Podobnie z kwestią gładkości twarzy. Kto powiedział, iż kobiety powinny być przede wszystkim pozbawione zmarszczek? Kobiece twarze starzeją się inaczej niż męskie, zmarszczki kobiet są płytsze, ale jest ich więcej. To, iż często się mówi, iż kobiece twarze starzeją się szybciej, wynika z różnicy patrzenia, a nie z biologicznego faktu. Powiedziałabym, iż wizualnie starzejemy się od mężczyzn wolniej, tym bardziej iż używamy kremów mających to powstrzymać. Wbrew temu, co pisała Wolf, sądzę, iż one działają, choć nie tak spektakularnie, jak obiecują. Tylko, tak jak z wagą, drobne zmarszczki w kącikach oczu lub ust u kobiety w powszechnym odczuciu wyglądają „staro”, a znacznie większe u mężczyzn – „normalnie” i nie ma co ich ukrywać.

Zmarła niedawno brytyjska aktorka Maggie Smith czy nasza Danuta Szaflarska miały twarze pokryte zmarszczkami, ale wszyscy uważali je za piękne.

Maggie Smith była cudowna, magnetyczna. Miała wypisaną na twarzy inteligencję i poczucie humoru. U Szaflarskiej było coś podobnego. Te kobiety rozumiały, iż dla aktora ważna jest twarz, która wiele wyraża. Botoks czy wypełniacze utrudniają mimikę, są przeszkodą dla aktorstwa. Męscy aktorzy używają ich znacznie rzadziej – choć „ciacha” sprzed 30 lat raczej nagminnie – toteż aktor, który dobrze grał w młodości, na starość pozostało lepszy. Chciałabym, żeby dotyczyło to też aktorek, by więcej z nich było jak Maggie Smith. Chciałabym móc dostrzec całą autentyczność kobiecego życia w czyjejś twarzy – obecność dziewczynki, nastolatki, młodej kobiety, kobiety w średnim wieku, kobiety spełnionej/rozczarowanej w wieku starszym. Właśnie to jest szalenie kobiece i na tym polega afirmacja kobiecości. Nie na przebieraniu się za nastolatkę w wieku lat 45 albo za trzydziestolatkę, gdy się ma lat 70. Przy czym akceptacja wieku nie oznacza zakazu pielęgnacji. Zawsze warto się starać wyglądać dobrze, ale raczej nie warto prezentować się jak ktoś, kim się nie jest.

KATARZYNA SZUMLEWICZ – doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, magister filozofii. Pracuje jako adiunkt na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książek „Emancypacja przez wychowanie, czyli edukacja do wolności, równości i szczęścia” (2011) oraz „Miłość i ekonomia w literackich biografiach kobiet” (2017). Prowadzi z Bojanem Stanisławskim podcast „Kroniki odchodzenia od rozumu”. Krytyczka literacka, eseistka i publicystka. Interesuje się przede wszystkim problemami nierówności i wykluczenia, którym przeciwstawia praktyki i projekty społecznej emancypacji.

Idź do oryginalnego materiału