Kobieta złamana stratą syna schroniła się przed światem w najdalszym zakątku wsi. Tylko dzięki swojemu psu znów usłyszała bicie serca wyprowadził ją do małej dziewczynki ukrytej w lesie.
Magda położyła wypowiedzenie na biurku głównego lekarza Wojciecha Nowaka. Ten zdjął okulary, przetarł nos i spojrzał na nią z tak głębokim, niemal ojcowskim smutkiem, iż przez chwilę chciała zabrać papiery z powrotem.
Magda, pomyśl jeszcze powiedział łagodnie. Może po prostu weźmiesz urlop? Doceniamy cię, wiesz o tym.
Pokręciła głową:
Nie mogę, Wojciechu Nie tutaj.
Gryzące poczucie winy nie dawało jej spokoju: jako matka nie uchroniła dziecka, jako lekarz nie uratowała go. Każdy płacz małego pacjenta w szpitalnych korytarzach odbijał się w niej ostrym, fantomowym bólem, każdy śmiech niemym wyrzutem.
Wojciech był człowiekiem o dobrym sercu, świetnym szefem, który wciąż znajdował adekwatne słowa. Magda dawno zauważyła, iż patrzy na nią ciepło, trochę opiekuńczo, ale nigdy nie przekroczył granicy zawsze był taktowny. Teraz w jego oczach było prawdziwe współczucie, a to tylko pogarszało sprawę.
*”Zrozumijcie, mnie już nie ma krzyczała w myślach. Ta Magda, którą znacie, umarła razem z Kacprem.”*
W środku była pustka lodowata, dzwoniąca ciszą. Chciała zwinąć się w kłębek i płakać do utraty sił, ale tylko zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w dłonie.
Ja pójdę już wyjąkała i niemal wybiegła z gabinetu, bojąc się rozpłakać przed nim tak bliskim ludzko, a jednak obcym.
Jedyna myśl w głowie brzmiała: *uciec*. Wyjechać gdzieś, gdzie nie ma znajomych twarzy, współczujących spojrzeń, dziecięcego śmiechu, który przypominał o stracie. Mieszkanie sprzedała za bezcen byle szybciej.
Pociąg wlókł się leniwie przez małą stacyjkę, zagubioną wśród lasów. Magda wysiadła na drewniany peron, czując ciężar w całym ciele. Dwie staruszki na ławce od razu ją zauważyły.
Do kogo przyjechałaś, córeczko? Czy może się zgubił