Gdy o świcie zadzwonił telefon, Jagoda ledwo mogła zorientować się, czy jeszcze śni, czy już leży w łóżku. Na ekranie migotało słowo „mama”. Sen od razu uleciał. Głos matki był dziwnie radosny:
— Śpisz, leniuszku? A ja już pierogi wsadziłam do piekarnika. Jutro przyjeżdżajcie — ty i Bartek. Musimy pogadać. Nie, nie o działce. O testamencie! Nie chcę, żebyście na moim pogrzebie darli mordy o chałupę i grosze. Przyjeżdżajcie oboje, bez wymówek!
Jagoda zastygła. Testament? Pogrzeb? Co się dzieje? Ale matka mówiła z taką pewnością, iż sprzeciw nie miał sensu.
Tymczasem Wanda Michałowska, matka Jagody i Bartka, siedziała przy stole, poprawiając wełniany szal. Obok nerwowo kręciła się sąsiadka Bronka:
— Wandziu, coś ci jest? Po co te straszne rozmowy? Przerażasz mnie…
— Nie bój się, Broniu. Po prostu chcę zobaczyć swoje dzieci. Rok się nie widzieliśmy. Każde żyje swoim życiem, jakbyśmy byli obcy. A jeżeli jutro coś mi się stanie, kto im wszystko wytłumaczy? No i chcę ich trochę sprawdzić. Zobaczyć, jak naprawdę o mnie myślą.
Zamykając drzwi za sąsiadką, Wanda poszła odpocząć. Jutro miało być ważnym dniem.
Ranek był pochmurny, jakby dostosowany do jej planu. Sprzątnęła dom, włożyła znoszony szlafrok, umyła się i usiadła w fotelu, wstrzymując oddech. Po godzinie zapukano do drzwi.
Pierwsza wpadła Jagoda — roztrzęsiona, z szeroko otwartymi oczami.
— Mamo! Co się stało? Chorujesz? O jaki testament chodzi? — zawodziła, rzucając się ku niej.
Za nią, znacznie spokojniej, wszedł Bartek.
— No, straszysz nas, matko. Już się pakujesz? Może za wcześnie?
— Siadajcie, dzieci — powiedziała spokojnie Wanda. — I zawołajcie swoje połówki. Krysia, Tomek, wchodźcie, nie krępujcie się.
Gdy wszyscy zasiedli, zaczęła mówić:
— Tylko słuchajcie i nie przerywajcie. Chcę wam coś wyjaśnić. Starość to nie radość, a ja tu sama. Choroba nie pyta, kiedy przyjść. Więc pomyślałam: powiem, póki mogę. Ale najpierw — pomóżcie starej kobiecie. Kto, jak nie rodzina? Drzewa narąbać, obiad ugotować…
Jagoda i Krysia skinęły głowami i zabrały się do pracy. Wanda obserwowała: ciasto lepiło się do palców, ziemniaki kroiły się za grubo, garnki dzwoniły. *Miejscy nieudacznicy* — pomyślała z goryczą, ale nic nie powiedziała. Nie o to chodziło.
Po obiedzie poprosiła Tomka i Krysię, by wyszli — została sam na sam z dziećmi.
— Teraz słuchajcie uważnie. Dom, w którym dorastaliście, zapisuję Bronce, sąsiadce. Ona tu jest, pomoże, gdy coś się stanie. Bartek, dostaniesz stodołę i narzędzia. Rób z nimi, co chcesz. A tobie, Jagódko, zostawiam oszczędności. Całe życie odkładałam grosz do grosza.
W powietrzu zawisła ciężka cisza.
— Dom… obcej kobiecie? — Bartek w końcu wykrztusił. — Serio?
— A dlaczego nie? Rok mnie nie odwiedziliście. A Bronka codziennie wpada. A ty, Bartek, na swój ślub mnie nie zaprosiłeś — wstydziłeś się wiejskiej matki? A ty, Jagodo, od kiedy wyszłaś za Tomka po raz drugi, choćby nie zajrzałaś. Pamiętasz, jak się wtedy obraziłaś, gdy powiedziałam, iż Sewek nie był dla ciebie? Miałam rację…
— Mamo, nie… — szepnęła Jagoda.
— Nie czuję się dobrze. Pójdę się położyć — wyszeptała Wanda i zamknęła się w sypialni.
Na zewnątrz wybuchła kłótnia.
— To przez ciebie! — syczał Bartek. — Mogłaś zaglądać do matki! Teraz dom przepadł!
— Oczywiście! Ja haruję od rana do nocy! A ty z Krysią co robicie? Mogłaby choć czasem zajrzeć!
Krzyczeli, przerywali sobie. Wanda siedziała w fotelu, patrząc przez okno. W oczach miała łzy. Gdzie są te dzieci, które biegały boso po podwórku? Gdzie ich troska, ich miłość?
Gdy wrócili, nie leżała już — siedziała wyprostowana, oczy mokre, ale twarz spokojna.
— Mamo, coś ci jest? — zaczął Bartek.
— Już lepiej — odparła cicho. — Wszystko zrozumiałam. Nikomu nie jestem potrzebna. Testament? Będzie. Ale później. Gdy zdecydujecie, po co wam ten dom — czy po to, by kochać, czy po to, by się dzielić?
Rankiem przy śniadaniu panowała cisza. Tylko skrzyp krzeseł i dźwięk łyżek. Pierwsza odezwała się Jagoda:
— Wybacz nam, mamo… Myliliśmy się. Będziemy przyjeżdżać, naprawdę. Jesteśmy rodziną…
Wanda skinęła głową. Przy stole zapanowało ciepłe milczenie.
Od tamtej pory wiele się zmieniło — i nic. Bartek rzadzieOdkąd Wanda odeszła, dom stał się pusty, ale testament w szufladzie wciąż czekał na dzieci, które w końcu przypomniały sobie, iż kiedyś miały matkę.