Dziś znów przyszedł mi do głowy ten stary polski porzekadło: „Od męża można się uwolnić, od dzieci – nigdy”.
— Wchodźże już! Siostra przyjechała! — zawołała Wanda do swojej sąsiadki Bogumiły, gdy tylko ta przekroczyła próg ich domu w Poznaniu.
— Krystyna? Nie wierzę! Ileż lat się nie widziałyśmy! — wykrzyknęła Bogumiła, wchodząc do przytulnej kuchni.
Na krześle siedziała dostojna kobieta o zmęczonej, ale ciepłej twarzy. Gdy tylko ujrzała Bogumiłę, Krystyna zerwała się i rzuciła w jej objęcia. Przyjaźniły się od dzieciństwa, dzieliły euforii i smutki, a teraz, po latach, ich spotkanie było jak powrót do tamtych beztroskich dni.
— Trzeba to uczcić! Dwa lata minęły! — zaproponowała Bogumiła i kobiety, zajmując miejsca przy stole, zagłębiły się w rozmowach. Każda miała swoją historię, przesiąkniętą szczęściem i cierpieniem, które życie hojnie im rozdawało.
Krystyna została wdową sześć lat temu. Jej mąż, Marek, zginął w wypadku samochodowym razem z kochanką. Przez cały rok prowadził podwójne życie, a ona niczego nie zauważyła. Czuła, iż między nimi coś jest nie tak, ale dla dzieci — syna i córki — starała się za wszelką cenę uratować małżeństwo. Dzieci uwielbiały ojca, a Krystyna nie chciała burzyć ich świata.
Lecz wypadek wszystko zmienił. Dzieci, wstrząśnięte stratą, długo nie mogły dojść do siebie. Krystyna, sama złamana bólem, próbowała być dla nich podporą, ale cierpienie powoli niszczyło ich rodzinę od środka.
— A mój Jerzy — to dopiero tyran! — westchnęła Bogumiła, popijając herbatę. — Przeczytałam w internecie o toksycznych związkach — dokładnie jak on. Dobrze, iż go wyrzuciłam, zanim całkiem oszalał.
— Mężowie to jedno — gorzko uśmiechnęła się Krystyna. — Od nich można odejść. Ale dzieci… Dzieci nie da się odesłać. Po śmierci Marka moje całkiem się rozpuściły. Wszyscy przeżywaliśmy żałobę, ale syn… Zaczął obwiniać mnie za wszystko. Twierdził, iż to przez nasze kłótnie ojciec znalazł sobie kochankę. Że nerwy go zawiodły, więc się rozbił. A teraz syn mnie nienawidzi. Powiedział, iż to ja powinnam była zginąć zamiast ojca. Wyobrażasz to sobie, Bogusiu? Żebym ja…
Urwała, głos jej zadrżał, a oczy wypełniły się łzami. Bogumiła i Wanda siedziały w milczeniu, nie znajdując słów. Krystyna, nabrawszy tchu, mówiła dalej:
— Stał się prawdziwym despotą. Ma dopiero 19 lat, a ja się go boję. Nie tylko obraża — podnosi rękę. Cierpię, bo… co mam zrobić? Donieść na własnego syna? choćby siostrę dręczy, bo staje w mojej obronie. Kilka dni temu tak się wściekł, iż uderzył ją głową w róg stołu — tylko za to, iż razem spacerowałyśmy. Potem oczywiście przeprosił, ale nazajutrz znów to samo. Mam nadzieję, iż wojsko go uspokoi. Uciekłam z córką tutaj, żeby choć trochę odpocząć od jego tyranii.
Bogumiła patrzyła na przyjaciółkę, a serce ściskał jej ból. Wiedziała, jak ciężko jest Krystynie, ale nie znalazła słów pociechy. Wanda, siostra Krystyny, siedziała w milczeniu, gniotąc w dłoniach serwetkę. Jej oczy też błyszczały od łez.
— Wiesz — ciągnęła Krystyna — ciągle się zastanawiam: gdzie popełniłam błąd? Chciałam być dobrą matką, a syn widzi we mnie wroga. Obwinia mnie za wszystko, co w jego życiu poszło nie tak. A ja… ja po prostu nie wiem, jak żyć dalej.
— To nie do zniesienia — szepnęła Bogumiła. — Jak można tak traktować własną matkę? On musi zrozumieć, iż to nie twoja wina!
— Nie chce zrozumieć — pokręciła głową Krystyna. — Łatwiej mu nienawidzić. A ja boję się, iż zrujnuje nie tylko moje życie, ale i siostry. Ona przecież znosi jego wybryki tylko ze względu na mnie.
Wanda wreszcie podniosła wzrok:
— Krysiu, nie żałuję, iż staję po twojej stronie. To twój syn, ale tak nie można. Musimy coś zrobić. Może porozmawiać z nim? Albo zaprowadzić do psychologa?
— Psycholog? — gorzko zaśmiała się Krystyna. — choćby nie zechce słuchać. Mówi, iż sama jestem wszystkiemu winna, i koniec.
Cisza w kuchni stała się ciężka jak burzowa chmura. Każda z kobiet czuła ból drugiej, ale nikt nie wiedział, jak go ukoić. Bogumiła, próbując rozładować napięcie, uniosła kubek:
— Dziewczyny, wypijmy… za nas. Za to, byśmy znalazły siłę, by żyć, mimo mężów i dzieci, którzy łamią nam serca.
Krystyna i Wanda uśmiechnęły się słabo, ale w ich oczach błyszczały łzy. Trąciły się kubkami, ale w tym toście nie było radości. Krystyna patrzyła przez okno, gdzie zapadał zmierzch, i myślała o synu. Wciąż go kochała, mimo bólu, który jej zadawał. ale w głębi duszy bała się, iż ta miłość stanie się jej przekleństwem. I dziś znów zrozumiałem, iż nie ma większej tragedii niż ta, gdy dziecko, które kochałeś całym sercem, odwraca się przeciw tobie.