– Wiesz, kochanie, jak to mówią – nie każdy Janek z Warszawy, nie każda Ewa z Kaszub. Świętych na tej kamiennej ziemi mało. Więc nie osądzaj, tylko do wnętrza zajrzyj. Taką, doprawdy, wzorową żoną byłam dla Wojtka? – Babcia Franciszka zmrużyła oczy, jakby znała odpowiedź.
– Babciu, Wojtek odszedł do mojej przyjaciółki! Gdzie sprawiedliwość? Mam milczeć? – Gotowałam się wewnątrz.
– W każdym razie nie pędź do pracy Wojtka i nie skarż jego przełożonym, jaki to z niego kobieciarz. Tylko się ośmieszysz. Znamy to… Oszukane żony biegały po związkowych komitetach w łzach i smarkach. A miłość dekretów nie słucha i zakazów nie uznaje. Nic nie wskóras, dziecinko. Pogódź się. Czas wyjaśni resztę. – Babcia była niezwykle spokojna.
Moja wieść o niewiernym mężu i zdradzieckiej przyjaciółce ani jej nie wzruszyła, ani nie zaniepokoiła. Jakby mówiła o pogodzie.
Hmm, „pogódź się” – łatwo powiedzieć. Przyjaciółka Beata? Wyszła na prawdziwą wężownicę! Swojego męża pochowała, teraz zabrała się za mojego. Nie, tego nie zniosę!
Pozwalał sobie, mój Wojtek, zerkająć na Beatę. Pamiętam, jak całą paczką szliśmy do sauny. Tak się gapił na Beatę. Jak kot na śmietanę. Oczyma obejmował i całował przyjaciółkę, zawiniętą w biały prześcieradło. Jakoś nie przywiązywałam wagi do tych półsłówek.
Beata, niewątpliwie, piękna, miła, ciepła. I co? Z Wojtkiem przeżyliśmy szesnaście lat, mamy syna Krzysztofa. Wierzyłam głęboko, iż moja rodzina jest nierozerwalna i żadne mroczne siły jej nie zniszczą.
Beata z Mirosławem nie mieli dzieci. Wiem, Beata bardzo to przeżywała. Mirosław rzadko się na ten temat odzywał. Pewnie znosił to po męsku. Przyjaźniliśmy się rodzinami. Często wyjeżdżaliśmy za miasto, razem spędzaliśmy urlopy. Bawiliśmy się, jak umieliśmy. Tak, wszystko ma swój czas. Nieszczęście czaiło się za progiem, szczerząc zęby.
– Jagoda, Mirosława zabrała „Karetka”. Zawał. Boże, mówiłam mu ciągle:
– Weźmy dziecko z domu dziecka! Nie, tylko milczał i ponuśniał. Teraz nie wiem, czego się spodziewać. Wyjdzie z tego?
Nieszczęsna Beata szlochała wniebogłosy.
– Uspokój się, Bea. Wszystko się ułoży! Zobaczysz. Mirosław jest silny – szczerze pocieszałam przyjaciółkę.
– Ech, Jagoda! Jak żyć bez Mirosława? On był moim światłem. I pocieszy, i doda otuchy. Czym jestem sama? – łkała Beata.
– Nie grzeb go, Beatka. Zbierz się. Nie mazgaj. Makijaż, paznokcie, fryzura… Uśmiech na twarz i marsz do męża w szpitalu! Mirosław zakocha się na nowo i szybciej wyzdrowieje…
Wtedy wszystko dobrze się skończyło. Mirosława wyleczyli, postawili na nogi. Życie potoczyło się dalej.
Niedługo potem Mirosław i Beata adoptowali trzyletnią dziewczynkę Kamilę. Rodzina była u szczytu szczęścia.
– Teraz można już i umierać! – Mirosław niespodziewanie rzucił przy świątecznym stole.
– Co ty? Teraz dopiero żyć, córkę hodować! – Zdumieliśmy się jego słowom.
– Mówię tylko, iż nie na darmo przeżyłem. Choć jedną dziecięcą duszę ogrzałem, przygarnąłem. Na Beatę mam nadzieję. Ona da sobie radę z córeczką. Pozwalam jej wyjść, gdyby coś… – Mirosław patrzył z nieprzemijającym smutkiem.
– Oj, Mirku, nie wymyślaj! Wznoszę toast za nasze rodzinne szczęście! – Podniósł toast mój Wojtek.
Tak zapomnieliśmy o wyznaniu Mirosława. Do czasu…
Anioł śmierci, jak zaślepiony koń, zagląda do każdego domu. Nie ustrzegł się Mirosław. Drugi rozległy zawał nie dał mu szans. Śpi już wiecznym snem.
Została Beata z przybraną córką. Wypłakała należne po mężu łzy i znów się podniosła. Beata miała wtedy trzydzieści lat. Przyjaciółka całkowicie się odmieniła. Z blondynki stała się ognistą brunetką, odnowiła garderobę i uśmiechała się częściej niż kiedykolwiek. Dalej spotykaliśmy się przy świątecznym stole.
Mój Wojtek nie mógł się doczekać spotkania z Beatą. Przy niej Wojtek tryskał ż
Teraz życie układa mi się w inny rytm – w głębi serca zostaje blizna, ale każdego ranka podnoszę się, by stawić mu czoła.