Młoda kobieta z własnym mieszkaniem marzy o zamążpójściu…
— No i proszę, kolejną wydali za mąż. Przybył nam kolejny szczęśliwy człowiek. Życzę wam, żebyście dożyli złotych godów! — powiedziała Halina Kowalska, główna księgowa, najstarsza w zespole nie tylko stanowiskiem, ale i wiekiem, podnosząc kieliszek z szampanem.
— Co tam złote, niech dożyją diamentowych — dodała rezolutna Kinga.
— Aby tylko w małżeństwie nie zginąć — westchnęła smutno sprzątaczka Danuta, stojąca w drzwiach. — Dziś ślub, a za rok pijak. Oj, dziewczyny, czego wam samotnie nie żyje?
— Ciociu Danuto, może byście już… — zirytowała się Kinga. — Nie każdy ma pecha jak wy. Naszej Małgosi się udało. I przystojny, i z samochodem, i perspektywiczny. Małgosiu, nie słuchaj nikogo, bądź szczęśliwa! — Kinga wzniósła toast kieliszkiem.
Małgosia wróciła z tygodniowego urlopu wziętego z okazji ślubu. Przyniosła czekoladki i szampana, żeby uczcić zamążpójście z koleżankami z księgowości. Uśmiechała się i promieniała jak wypolerowany samowar, choć trochę się denerwowała. Oczywiście uprzedziła nowo poślubionego męża, iż spóźni się godzinę, trzeba postawić koleżankom. Ale minęły już trzy godziny, przyniesiony szampan dawno się skończył, dokupiono kolejną butelkę i, jak się zdawało, nikt nie zamierzał się rozchodzić. Mąż wysyłał SMS-y, pytał, kiedy żona wróci, iż tęskni i jest gotów przyjechać po nią.
— Dobrze, dziewczyny, bawcie się. Ze stołu posprzątam rano — powiedziała ciocia Danuta.
— Idźcie do domu, ciociu Danuto, nie martwcie się, wszystko posprzątamy — obiecała Halina Kowalska. — Dziewczyny, jeszcze ostatni toast. Czas do domów. Została tylko Agnieszka do wydania za mąż i będzie komplet.
— No właśnie, Aga, czemu ty jeszcze w panieństwie siedzisz? Ładna jesteś, z mieszkaniem. Nikt się nie podoba, czy na księcia z bajki czekasz? — podchwyciła już dobrze podpita Kinga.
— A co do tego mieszkanie? — zapytała Agnieszka.
— No jak? Ile ty masz lat? W twoim wieku ja już miałam dwójkę, a Krzysiek choćby do szkoły chodził. Z mężem różnie bywało. Parę razy byłam bliska rozwodu. Ale mówiłam — urodziłaś, to wychowaj, a potem możesz iść, gdzie chcesz. I siedzi cicho. — Kinga pokazała pięść.
— Ludzie biorą ślub z miłości albo z przypadku. Miłość gwałtownie mija, zaczynają się szare dni. O dzieciach nie wspomnę. Bezsenność, nerwy, kłótnie. I patrz — rozwód.
Jeśli mąż jest porządny, zostawi mieszkanie żonie i dzieciom, a sam będzie się cieszył wolnością w wynajętym pokoju albo u mamy. Ale niedługo. Koledzy żonaci, nie ma gdzie pójść. Wtedy zaczyna rozglądać się za wolną kobietą, najlepiej bez dzieci. Bo uciekł od swoich, żeby nie wychowywać cudzych. A tu ty — młoda, pragnąca małżeństwa, jeszcze z własnym mieszkaniem. Prawdziwy skarb. Dziwię się, iż jeszcze jesteś sama.
— Jakoś dziwnie to u ciebie brzmi — obraziła się Agnieszka. — Nadaję się tylko dla rozwodników i bezdomnych? W trzydziestkę już nie spotkam faceta bez alimentów, tak?
— Nie słuchaj jej, Aga, pijana jest, plecie głupoty. Faceci teraz nie śpieszą się z zakładaniem rodziny. Kariera. Chociaż, faktycznie, trochę już się opóźniłaś — westchnęła Halina Kowalska. — Ale nic, my to naprawimy.
— Właśnie! — podchwyciła Kinga. — Samotni i zamożni faceci wiedzą, ile warci, szukają młodszych i ładniejszych. A rozwodnicy mniej wybredni. Dla nich liczy się, żeby człowiek był dobry i z własnym kątem. Nie całe życie po wynajętych pokojach lub u mamy.
— Różnie bywa. Jednym pisane wcześnie wyjść za mąż, innym późno. Moja znajoma ma syna. Trzydzieści sześć lat, nieżonaty. Mądry, wykształcony, dobrze zarabia, ale z kobietami pech.
— Co, chory czy pijak, skoro nikomu nie pasuje? Trzeba jeszcze sprawdzić, czy przypadkiem nie… — Kinga zauważyła ostrzegawcze spojrzenie Haliny. — A co? U mojej koleżanki…
— Kinga, starczy! Masz język jak młyńskie koło. Nie słuchaj, Agnieszko. Życie bywa różne. Ale pomyśl. Chłopak jest dobry. Dawno chciałam was poznać.
— Po co w ogóle ten cały temat? Nie wierzę w takie umawianie. Narzekają na siebie, a potem okazuje się zupełnie inaczej. Jakoś sobie sama poradzę.
— Właśnie „jakoś”. Gdzie poznasz kogoś? W pracy same kobiety, do klubów nie chodzisz. Jak się nie spodobacie, trudno, nikt was siłą nie żeni. Zwłaszcza iż on też ma mieszkanie. Spróbować można? A nuż ci się spodoba? — nie ustępowała Halina. — Dziewczyny, czas do domów, mężowie nie wpuszczą.
Szybko posprzątano, rozeszły się.
— Nie odmawiaj na zapas — powiedziała Halina, idąc z Agnieszką na przystanek. — Nie bez powodu zaczęłam tę rozmowę. W sobotę mąż ma urodziny. Zaprosiłam znajomą i jej syna. Przyjdź. Może wam się spodobacie.
Pozostałe dwa dni Agnieszka spędziła w wahaniach. Nie podobał jej się ten plan, ale wybrała sukienkę, odświeżyła manicure.
„Ile razy obiecywałam sobie dietę? W dwa dni nie schudnę — martwiła się przed lustrem. — Kto pokocha, jeżeli ja siebie nie lubię? Bzdura. Nie pójdę.”
W sobotę umyła włosy, ufarbowała, wykonała makijaż. A prezent? Nie wypada bez. Zadzwoniła do Haliny. Ta poradziła wino.
W sklepie koło domu wybór marny, poszła dalej. Wzięła wino, czekoladki, ser i chleb. Nagle poczuła nadzieję — może będzie ją odprowadzał, zaprosi na herbatę? Dawno nie kupowała słodyczy, żeby nie kusić się na dietę.
Pod kasą wyprzedził ją mężczyzna z tą samą butelką wina.
— Ja pierwsza — oburzyła się.
— Przepraszam, spieszyłem się.
— Pali się? Musi się napić? — zirytowała się, widząc, jak kasjerka skanuje jego wino.
— Już wychodzę — rzucił i wyszedł.
Kasjerka spojrzała na nią z politowaniem.
Nastrój Agnieszki się zepAgnieszka jeszcze długo rozpamiętywała tę nieoczekiwaną zmianę losu, gdy kilka miesięcy później, stojąc przed ołtarzem z tym samym „nachalnym” nieznajomym ze sklepu, uśmiechała się pod nosem, bo życie czasem pisze najmądrzejsze scenariusze.