Mój mąż przyszedł, by zabrać mnie i nasze troje noworodków do domu – gdy je zobaczył, kazał zostawić je w szpitalu.

polregion.pl 20 godzin temu

Mój mąż wrócił, by zabrać mnie i nasze troje noworodków do domu kiedy je zobaczył, kazał zostawić je w szpitalu.

Po latach nieustannego tęsknienia, Ania w końcu spełniła swój najskrytszy sen: urodziła piękne trojaczki dziewczynki. Jeden dzień później Jan porzucił je, twierdząc, iż dzieci są przeklęte.

Spojrzałam na trzy maleńkie dziewczynki, a serce napełniło mnie falą miłości. Jadwiga, Bogna i Stanisława były doskonałe, każda z nich cud. Czekałam na nie latami, w nadziei, modlitwie i nieustannym pragnieniu.

Teraz leżały w kołyskach, ich małe twarze spokojnie spoczywały. Otrzepałam łzę z policzka, przytłoczona tym, jak mocno już je kochałam.

Wtem podniosłam wzrok przy drzwiach stał Jan. Wrócił z zakupów, ale coś było nie tak. Jego twarz była blada, oczy nie śmiały się ze mną spotkać, a on stał przy progu, jakby nie wiedział, czy w ogóle powinien znajdować się w tym samym pomieszczeniu.

Jan? szepnęłam, gestem wskazując krzesło przy moim łóżku. Usiądź. Zobacz, są tu. Udało nam się.

Tak są piękne wymamrotał Jan, nie patrząc wprost na dziewczynki. Zbliżył się nieco, ale wciąż unikał mojego spojrzenia.

Jan, co się dzieje? Przestraszyłeś mnie mój głos drżał.

Wziął głęboki oddech i wybuchnął: Anio, nie sądzę, iż nie sądzę, iż możemy je zatrzymać.

Czułam, jak ziemia usuwa się spod moich stóp. Co? Jan, o czym mówisz? To nasze córki!

Zadrżał, odwracając wzrok, jakby nie wytrzymał widoku mojej twarzy. Moja mama poszła do wróżki wyszeptał.

Zaskoczona, nie mogłam uwierzyć. Wróżka? Jan, nie żartuj.

Powiedziała iż te dzieci nasze dziewczynki Zatrzymał się, głos mu się załamał. Mówiła, iż przyniosą tylko pecha, iż zrujnują moje życie i będą przyczyną mojej śmierci.

Zaciskałam usta, próbując pojąć jego słowa. Jan, to szaleństwo. To tylko niemowlęta!

Jego twarz wykrzywił strach. Moja mama przysięga na tę wróżkę. Raz już się myliła, ale nigdy nie była tak pewna.

W moim wnętrzu rosła gorąca, ostra złość. Z powodu jakiejś głupiej przepowiedni chcesz ich porzucić? Zostawić je tutaj?

Zatrzymał się, patrząc na mnie z mieszanką strachu i winy. jeżeli chcesz je zabrać do domu w porządku wyszeptał. Ale nie będę przy nich. Przepraszam, Anio.

Patrzyłam na niego, nie mogąc przetrawić jego słów, czując jedynie szok. Mówisz serio? Odchodzisz od własnych córek przez jakąś opowieść, którą usłyszała twoja mama?

Nie odezwał się. Spojrzał w dół, ramiona opadły.

Wzięłam drżący oddech, starając się nie rozpaść. jeżeli wyjdziesz, Janie, nie wrócisz. Nie pozwolę, byś skrzywdził nasze dziewczynki.

Spojrzał na mnie ostatni raz, twarz rozdarta, po czym ruszył w stronę drzwi. Przykro mi, Aniu powiedział cicho, a jego kroki odbijały się echem w korytarzu.

Usiadłam przy pustym progu, serce waliło jak szalone, a umysł szaleł. Podeszła pielęgniarka, zobaczyła moje twarze i położyła dłoń na ramieniu, dając milczące wsparcie, gdy pakowałam rzeczy.

Patrzyłam na moje maleństwa, łzy zamazywały wzrok. Nie martwcie się, dziewczynki szepnęłam, głaszcząc każdą z nich. Jestem tutaj. Zawsze będę przy was.

Trzymając je przy sobie, poczułam mieszankę strachu i nieugiętej determinacji. Nie wiedziałam, jak przetrwam to sama, ale wiedziałam jedno: nigdy nie zostawię moich córek.

Kilka tygodni minęło od odejścia Jana, a każdy dzień bez niego był trudniejszy niż się spodziewałam. Opieka nad trojgiem noworodków była przytłaczająca.

Niektóre dni czułam, iż ledwo trzymam się na powierzchni, ale walczyłam dla Jadwigi, Bogny i Stanisławy. Stały się całym moim światem, a choć zdrada Jana bolała, skupiłam się na nich.

Pewnego popołudnia przyszła moja szwagierka Kasia, by pomóc przy dzieciach. Była jedyną osobą z rodziny Jana, która utrzymywała ze mną kontakt, i liczyłam, iż może przekona Jana do powrotu. Kasia wyglądała, jakby coś ją gnębiło.

Zaciśnęła wargę, patrząc na mnie ze smutkiem. Anio, coś słyszałam nie wiem, czy powinnam ci powiedzieć, ale nie mogę tego zatrzymać.

Serce przyspieszyło. Mów.

Westchnęła i wzięła głęboki oddech. Podsłuchałam mamę, jak rozmawia z ciocią Karoliną. Przyznała, iż nie ma żadnej wróżki.

Zamarłam. Co? Nie ma wróżki?

Kasia spojrzała ze współczuciem. Mama to wymyśliła. Bała się, iż z trojaczkami Jan poświęci jej mniej czasu. Myślała, iż jeżeli uwierzy, iż dziewczynki przynoszą pecha, zatrzyma go przy sobie.

Pokój zdawał się wirować. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Wściekłość wzbierała tak mocno, iż musiałam położyć Stanisławę, by drżące ręce nie wydały mnie.

Ta kobieta wyszeptałam, głos drżał od gniewu. rozerwała moją rodzinę dla własnych, samolubnych celów.

Kasia położyła pocieszającą dłoń na moim ramieniu. Przykro mi, Aniu. Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę, iż tak cię zostawi, ale powinieneś wiedzieć prawdę.

Nie spałam tej nocy. Część mnie chciała stawić czoła teściowej, zmusić ją do odpowiedzialności. Inna część chciała zadzwonić do Jana, przekazać mu prawdę i liczyć na jego powrót.

Rankiem zadzwoniłam. Dłoń drżała przy wybieraniu numeru, a każdy dźwięk telefonu zdawał się ciągnąć w nieskończoność. W końcu odebrał.

Jan, to ja powiedziałam spokojnie. Musimy porozmawiać.

Westchnął. Anio, nie wiem, czy to dobry pomysł.

Posłuchaj nalegałam, walcząc, by nie drżeć. Nie było wróżki, Jan. Twoja mama to wymyśliła.

Zapanowała długa cisza. W końcu odezwał się, głos miał chłodny, a jednocześnie obojętny. Aniu, nie wierzę. Moja mama nie wymyśliłaby czegoś tak poważnego.

Zrobiła krzyknęłam, gniew przebił się przez słowa. Przyznała to Carol, Kasia to usłyszała. Kłamała, bo bała się, iż ją stracę.

Zadrżał, a potem westchnął. Przykro mi, Aniu. Nie mogę tego zrobić.

Linia zgasła. Patrzyłam na słuchawkę, zdając sobie sprawę, iż podjął decyzję. Był naprawdę po tej stronie.

W kolejnych tygodniach starałam się przystosować do życia samotnej matki. Każdy dzień był walką: karmienie, przewijanie, żal po utraconej przyszłości z Janem.

Powoli jednak ludzie zaczęli pomagać przychodzili z jedzeniem, trzymali dzieci, bym mogła odpocząć. Miłość do Jadwigi, Bogny i Stanisławy rosła. Każdy uśmiech, każdy mały dźwięk, każdy maleńki paluszek oplatający mój palec napełniał mnie radością, prawie zmazując ból po stracie Jana.

Kilka tygodni później usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi i stała przed mną matka Jana. Twarz blada, oczy pełne żalu.

Anio zaczęła, drżącym głosem. Nie chciałam, żeby to tak się skończyło.

Zaciśnęłam pięści, walcząc o spokój. Okłamałaś go. Przekonałaś, iż własne dzieci są przekleństwem.

Łzy napłynęły jej do oczu, skinęła głową. Bałam się, Aniu. Myślałam, iż jeżeli nie będzie miał nas, zapomni o mnie. Nie przewidziałam, iż naprawdę odejdzie.

Czułam, jak gniew mięknie, choć nie całkiem. Twój strach rozdarł mój dom.

Spojrzała w dół, twarz się załamała. Wiem. Przepraszam, naprawdę przepraszam.

Patrzyłam na nią chwilę, ale myśli były już przy moich córeczkach, śpiących w sąsiednim pokoju. Nie mam już nic do powiedzenia.

Odeszła, a ja zamknęłam drzwi, czując dziwną mieszankę ulgi i smutku.

Rok później Jan stanął pod moimi drzwiami, wyglądając jak cień dawnego mężczyzny, którego kochałam. Błagał, iż w końcu zrozumiał swój błąd i chce wrócić, by znów być rodziną.

Patrzyłam mu prosto w oczy i odrzuciłam. Mam już rodzinę, Janie. Nie było cię, kiedy jej potrzebowaliśmy. Nie potrzebuję cię już.

Zamykając drzwi, poczułam, jak spada z serca ciężar. To nie ja ani moje córki zniszczyły jego życie to on sam.

Idź do oryginalnego materiału