„Moja córka mnie opuściła… tylko dlatego, iż nie mogłam sfinansować jej ślubu”

newsempire24.com 3 tygodni temu

Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy Katarzyna, moja jedyna córka, weszła do mieszkania z przyszłym mężem. Była spięta, a na jej twarzy malowało się rozczarowanie i uraza. Wydawało mi się, iż znam każde jej spojrzenie na pamięć. Ale tego wieczoru zobaczyłam w nim coś obcego. Jakby przede mną stała nie moje dziecko, ale obca kobieta, z zimą determinacją w głosie.

— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Katarzyna, głos jej drżał, ale nie ze wzruszenia, tylko z gniewu. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?

Milczałam. Czułam, jak coś się we mnie urywa. Naprawdę chciałam pomóc… ale nie mogłam.

— Kasiu, córeczko… — wykrztusiłam. — Wiesz przecież, jak ciężko mi się wiedzie. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…

Wybuchnęła natychmiast.

— Nie stać? A gdzie są wszystkie twoje oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać od kiedy byłam mała? W ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?

Katarzyna i jej narzeczony — Marek — planowali huczne wesele. Restauracja w centrum Warszawy, menu dla stu osób, suknia za pięćdziesiąt tysięcy złotych, orkiestra na żywo, filmowcy, fotobudka… To było święto, o jakim marzyła. Ale nie ja. I nie na moją kieszeń.

— Kasiu… Pracowałam całe życie dla ciebie. Kiedy odszedł twój ojciec, miałaś ledwie dziesięć lat. Samotnie cię wychowałam — bez pomocy, bez wsparcia, bez urlopów. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.

— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, gdy naprawdę cię potrzebuję — powiedziała zimno. — Dzięki, mamo. Wszystko zrozumiałam.

Po tej rozmowie już nie zadzwoniła. Pisałam jej, dzwoniłam — bez odpowiedzi. Odpowiadała milczeniem. Albo najwyżej krótkie, suche wiadomości bez znaków interpunkcyjnych i bez serca.

A potem nadszedł dzień ślubu. Nie zostałam zaproszona. Nikt mnie nie wezwał. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w mediach społecznościowych. Piękna suknia, złote balony, tłum gości, śmiech. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed filiżanką zimnej herbaty.

Patrzyłam na te fotografie, a serce pękało. Nie z zazdrości. Z bólu. Bo ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno zdanie: „Przepraszam, nie mogę”.

Przypominały mi się nieprzespane noce, gdy chorowała. Jak dorabiałam, by kupić jej nowy plecak. Jak zbierałam na kurs angielskiego. Jak odmawiałam sobie leków, a kupowałam jej bilety do teatru. A teraz — nie jestem potrzebna. Matka, która nie dała rady zapłacić za suknię, przestała być matką.

Marek też zniknął. Ani telefonu, ani próby rozmowy. Jakbym była niewygodnym wspomnieniem w ich nowym, pięknym życiu.

Minął rok. przez cały czas jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Katarzyna z mężem, promienieje szczęściem. Chciałabym podejść. Po prostu powiedzieć: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo kiedyś już przebiło mnie na wskroś. Bo nie wiem, czy przetrwam to po raz drugi.

Wiem, iż pieniądze nie są najważniejsze. Ale dla niej najwyraźniej były. I wciąż nie znajduję odpowiedzi: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” przez dwadzieścia lat?

Ludzie mówią: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? jeżeli do końca będzie uważać, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili?

Nie wiem, ile mi jeszcze zostało. Ale jedno wiem na pewno: nigdy przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona już nie chce być moją córką. choćby jeżeli odwróciła się plecami.

Ale nocą, leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy miłość matki zawsze jest darem? Czy jednak i ją można zmiażdżyć obojętnością?

Idź do oryginalnego materiału