Moja córka wstydziła się naszych wiejskich korzeni i nie zaprosiła nas na ślub…

polregion.pl 3 dni temu

Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy wieśniakami. I choćby nie zaprosiła na swój ślub…

Żyliśmy z mężem skromnie, ale uczciwie. Własny dom, ogród, krowy, codzienne troski – całe nasze życie podporządkowane było jednemu celowi: wychować naszą jedyną córkę na porządnego człowieka. Dla niej bylibyśmy gotowi na wszystko. Wszystko, co najlepsze – tylko dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie odstawać od miejskich? Oczywiście. Zdejmowaliśmy z siebie ostatnią koszulę, byle tylko miała wszystko jak ludzie. Rosła piękna, bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w wielkim mieście. A my tylko się cieszyliśmy – będzie miała nasza Wiola los lepszy niż nasz.

Mąż, dzięki dawnym znajomościom, załatwił jej miejsce na prestiżowej warszawskiej uczelni. Na państwowym. Byliśmy z tego dumni jak z własnego zwycięstwa. Wspieraliśmy ją, jak tylko mogliśmy – i złotówkami, i dobrym słowem. Każdy jej przyjazd do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajek: praca w biurze, narzeczony z dobrej rodziny – Marek, syn biznesmena. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my tylko myśleliśmy: oby już ten ślub…

Lata mijały, ale oficjalnego oświadczyn nie było. Mąż pewnego dnia nie wytrzymał: „Zaproś Marka w końcu w odwiedziny, niech go poznamy!”. Wymigiwała się, tłumaczyła brakiem czasu. Raz, drugi. Podejrzenia rosły. Coś było nie tak. W końcu postanowiliśmy z mężem – pojedziemy do Warszawy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy słodycze, odświętnie się ubraliśmy i ruszyliśmy w drogę.

Dom okazał się luksusowy. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas uprzejmy mężczyzna i zaprowadził do środka. Wnętrze jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie oczy podziać, aż zaproszono nas do salonu. Wtedy zobaczyłam to. Na stole – duże, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem – nasza Wiola. Mąż zdrętwiał jak posąg. A ja poczułam, jak ugina się pode mną podłoga.

— A wy, swoją drogą, czemu nie przyjechaliście na wesele? — niespodziewanie zapytał Marek.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że choćby nie wiedzieliśmy? Wtedy weszła ona. Wiola. Jej twarz zesztywniała, usta zadrżały. Skinęłam, żeby wyszła ze mną porozmawiać. Najpierw bełkotała coś pod nosem, ale w końcu się przyznała:

— Nie zaprosiłam was… bo… bo jesteście ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to prości wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce jak nóż. Jak to? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy dla niej wszystko? Którzy harowaliśmy bez dnia wolnego, by miała lepszą przyszłość?

— A Marek? — spytałam ledwo łapiąc oddech. — Wiedział?

— Tak. On chciał, żebyście byli na ślubie. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

I tak oto staliśmy się wstydem, który ukryła przed światem. choćby nie dała nam szansy, by stanąć obok niej w najważniejszym dniu życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła – po prostu nas wymazała.

Wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w środku – pustka. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się od ciebie odwróci? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie poszło na marne? Że wychowaliśmy nie obcego człowieka?

Od tamtej pory Wiola nie zadzwoniła. My też milczymy. Nie z powodu urazy – z goryczy. Bo nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału