Gdy wreszcie odważyłam się zacząć swoje własne życie, córka nazwała mnie wariatką i zabroniła widywać się z wnuczką.
Całe swoje życie poświęciłam córce, a potem – wnuczce. Ale chyba zapomniały, iż ja też mam prawo do szczęścia, które nie kręci się wyłącznie wokół nich. Wyszłam za mąż bardzo młodo – miałam dwadzieścia jeden lat. Mój mąż, Piotr, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym do szpiku kości. Pewnego dnia zaproponowano mu wyjazd w delegację na parę tygodni – niby dobra okazja na dodatkowy zarobek, przewóz towaru do innego województwa.
Nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiem, co się wtedy stało. Pewnego dnia po prostu zadzwoniono i powiedziano, iż Piotra już nie ma. Zostałam sama z dwuletnią córeczką, zupełnie samotna. Rodzice męża dawno nie żyli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie wiedziałam, jak przeżyć i jak utrzymać dziecko.
Dobrze przynajmniej, iż po Piotrze zostało nam mieszkanie – jednopokojowe, ale zawsze. Gdyby nie to, nie wiem, jak byśmy sobie poradziły. Z wykształcenia jestem nauczycielką, więc na początku próbowałam udzielać korepetycji w domu, ale trudno skupić się na uczniach, gdy obok biega i marudzi małe dziecko.
Nie mogłam znaleźć normalnej pracy przez małą Jadzię. Jak zostawić dwulatkę samą na cały dzień? W końcu przyjechała mama, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Jadieńkę do siebie. Prawie dwa lata mieszkała z dziadkami, a ja harowałam bez przerwy. Pracowałam w szkole, brałam dodatkowe godziny, uczyłam prywatnie.
W weekendy jeździłam do córeczki. Każde pożegnanie bolało jak sztylet w serce. Potem była kolejka do przedszkola – martwiłam się, iż znów będę musiała siedzieć na zwolnieniach, ale na szczęście Jadzia rosła zdrowa i rzadko chorowała. Z czasem zostałyśmy tylko we dwie. Potem szkoła, potem studia.
Pracowałam na kilku etatach, żeby miała najlepsze buty, sukienkę, koszulę. Praktycznie nigdy nie było jednej pracy – zawsze dwie, a czasem trzy. Ale kiedy Jadwiga skończyła studia i dostała posadę, w końcu odetchnęłam. I jednocześnie poczułam pustkę – bo teraz już nikomu nie byłam potrzebna.
Nie musiałam już łapać każdej dodatkowej pracy. Ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, a jedynym przyjacielem został kot. Córka czasem wpadała na weekendy, ale zajmowanie się samotną matką przez cały dzień wyraźnie nie było w jej planach. Czułam się jak mebel, który przesunięto w kąt. Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się wnuczka Ola.
Na kilka miesięcy przed jej przyjściem przeprowadziłam się do córki i jej męża – Wojtka. Zakupy, sprzątanie, przygotowania do porodu – wszystko spadło na mnie. A potem, gdy Jadzia wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad malutką. Nie narzekałam – wręcz przeciwnie, znów czułam się potrzebna.
W tym roku Ola poszła do szkoły. Po lekcjach zabierałam ją do siebie, karmiłam, odrabialiśmy zadania, chodziliśmy do parku albo na zajęcia dodatkowe. Tam, w parku, poznałam Jana. On też spacerował z wnuczką. Rozmawialiśmy. Jan owdowiał młodo, tak jak ja, i teraz pomagał córce zajmować się dzieckiem.
Gdy go poznałam, choćby nie marzyłam, iż coś z tego będzie. Przez całe życie po śmierci męża nigdy nie byłam na randce, nie jadłam kolacji we dwoje. Najpierw małe dziecko, potem praca. Po urodzeniu wnuczki z dumą mówiłam o sobie „babcia”. A czy babcie mają adoratorów? Okazało się, iż tak. Jan przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.
Pierwsza wiadomość od niego z propozycją spotkania tylko we dwoje była dla mnie szokiem. Z nim zaczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, teatru, jeździliśmy na festiwale i wystawy. Znów poczułam smak życia.
Ale niestety, moja córka przyjęła to z niechęcią. Wszystko zaczęło się od zwykłego telefonu w sobotni poranek:
– Mamo, przyjedziemy z Olą, możesz ją wziąć na weekend?
– Przepraszam, kochanie, ale mam już plany. Nie ma nas w mieście. Następnym razem daj znać wcześniej – na pewno ją wezmę.
Jadwiga cmoknęła niezadowolona i się rozłączyła. W poniedziałek wróciliśmy z Janem. Byłam w świetnym humorze, pełna energii. choćby Ola zauważyła, jak błyszczą mi oczy. Spokój trwał do piątku, aż znów zadzwoniła:
– Zaprosili nas znajomi, mogę zostawić Olę?
– Ale przecież się umawiałyśmy – dawać znać wcześniej. Mam już wszystko zaplanowane.
– Znowu włóczysz się z tym swoim Janem?! Zupełnie cię ogłupił! – wrzasnęła.
– Jadziu, co ty pleciesz? – próbowałam ją uspokoić.
– Zapomniałaś już o Oli! Mówiłaś przecież, iż nie potrzebujesz własnego szczęścia. I co teraz? Wszystko się zmieniło?
– Tak, zmieniło się! Znów żyję. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała – jak kobieta kobietę.
– A Ola jak ma cię zrozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!
– Co ty wygadujesz?! Wciąż spędzam z nią większość czasu! Po prostu przeproś za swoje słowa – i zapomnimy o całej sprawie.
– Ja mam przepraszać?! Chyba zwariowałaś. Nie zostawię już z tobą Oli. Najpierw się ogarnij, potem porozmawiamy – rzuciła Jadwiga i rozłączyła się.
Po tym wszystkim rozpłakałam się. Do bólu, do drżenia. Tak się starałam, całe życie żyłam dla nich. A gdy przyszła moja kolej – po prostu mnie wyrzucono. Tak po prostu. Za to, iż w końcu pozwoliłam sobie być szczęśliwa.
Mam nadzieję, iż Jadzia ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Oli.