„Szczotka” dla Wojtka — i dla całej rodziny
Wojciech, jak zwykle, wszedł do mieszkania, rzucił klucze na komodę i skierował się prosto do kuchni. Kinga stała przy kuchence, mieszając dyniową kaszkę — ulubione danie ich dzieci. choćby się nie przywitał.
— Gdzie u nas szczotka? — rzucił jej przez ramię, z lodowatą irytacją w głosie.
— Jaka szczotka? — zdziwiona odwróciła się Kinga, próbując zrozumieć, o co chodzi.
— Najzwyklejsza. Do mycia podłóg. Bo już nie da się patrzeć, jak zaniedbałaś dom! — syknął szyderczo i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł.
Kinga stała nieruchomo, patrząc za nim. Nie mogła pojąć — co to było? Co się stało z jej mężem, z tym Wojtkiem, który kiedyś czule nazywał ją Kinią i zmywał za nią naczynia?
Jeszcze niedawno wszystko wyglądało inaczej. Wojtek wracał z pracy, ściągał marynarkę i od razu chwytał za odkurzacz. Nie dzielił obowiązków na „męskie” i „kobiece” — po prostu je wykonywał. Z miłością. Po kolacji obejmował Kingę, namawiając ją na odpoczynek, a sam zmywał.
Żyli radośnie. Imprezy, kino, spotkania z przyjaciółmi. A potem — narodziny córeczki. Wojtek promieniał ze szczęścia. Dwa lata później urodził się syn. Wszyscy wokół zachwycali się: para idealna, dzieci jak z obrazka, małżeństwo do pozazdroszczenia.
— Kiniu, masz niesamowitego męża — powtarzały koleżanki. — Tacy już nie istnieją.
Kinga wierzyła, iż ich miłość jest prawdziwa. I wieczna.
Ale niepostrzeżenie wszystko zaczęło się zmieniać. Wojtek wracał do domu rozdrażniony. Siły zniknęły, czułość wyparowała.
— Dlaczego tu jest taki bałagan? — pytał. — Ja pracuję całe dni, a ty nie potrafisz przygotować obiadu? Co ty robiłaś przez cały dzień?
Kinga próbowała tłumaczyć. Opowiadała, jak syn rozlał kaszkę, jak córka biegała za nim, jak pobrudzili wszystko, łącznie z tapetami. Jak prała, suszyła, uspokajała. Ale Wojtek nie słuchał. Był zły. Był zmęczony. Stał się obcy.
Pewnego dnia kroiła cebulę i nie mogła zrozumieć — czy łzy leją się od ostrości, czy od bólu?
— Mama przecież ostrzegała… — szeptała. — Nie rozpieszczaj męża. Miłość miłością, ale nie można z siebie skóry zdejmować dla drugiego. Usiądzie ci na karku, nogi zwiesi — i choćby podziękować nie powie.
A przecież Kinga była pewna, iż ona i Wojtek są dla siebie stworzeni. Czuła go. Słyszała choćby bez słów. Ale teraz… teraz to wszystko wydawało się złudzeniem.
A Wojtek zdawał się wyczuwać — Kinga się nie broni, więc musi być winna. Jej milczenie stało się dla niego dowodem „niesłuszności”. Zaczął grać rolę sędziego we własnym domu. Kinga czuła — jej świat się rozpada.
Lecz najwyraźniej ich rodzinny angażyk postanowił interweniować.
Zadzwonili z pracy. Zwolniło się stanowisko, na które Kingę od dawna chcieli zatrudnić. Wyższa pensja, lepsze warunki. Koleżanka odeszła na emeryturę. jeżeli Kinga się zgodzi — posada jej.
Matka obiecała zająć się dziećmi, dopóki nie pójdą do przedszkola. Kinga, pełna nadziei, poszła do fryzjera, zrobiła nową fryzurę, odświeżyła garderobę. Postanowiła: czas wrócić do siebie.
Tymczasem Wojtek… stracił pracę. Firma zbankrutowała. Był zagubiony. Ale próbował zachować twarz:
— Z dziećmi sam sobie poradzę, nie martw się. Pracuję nad CV, śledzę oferty. Jakby co — twoją mamę poprosimy.
Kinga nie sprzeczała się. Wspierała. Po raz pierwszy od dawna — spokojnie i stanowczo.
Dwa tygodnie Kinga wdrażała się w nowe obowiązki. W domu, pozornie, wszystko toczyło się zwykłym trybem. Ale po miesiącu zauważyła: w mieszkaniu jest brudniej, pranie leży niezłożone, dzieci marudzą. A Wojtek stał się nerwowy. Powiedziała cicho, ale wyraźnie:
— A ty, zobacz, całkiem sobie odpuściłeś. Ja pracuję, pieniądze przynoszę, a w domu chaos.
Jej głos był miękki, ale konkretny. Nie obraźliwy — pouczający. Wojtek spuścił wzrok. Zrozumiał.
— Kiniu… Byłem głupcem. Dopiero teraz pojąłem, co ty dźwigałaś… — wyznał wieczorem. — Rano dzieci pokłóciły się o zabawkę. Gdy je rozdzielałem, kaszka wykipiała. Zrobiłem jajecznicę — Olek odmówił. Gdy szorowałem płytę, Zosia rozlała mleko. I akuratnie — dzwonek: rozmowa rekrutacyjna. Wyszedłem w popłochu, w fartuchu, na wizji. Ale wiesz… dostałem tę pracę. Za tydzień zaczynam. Twoja mama pomoże z dziećmi?
Kinga skinęła głową. W jej oczach pojawił się spokój. Ten, który przychodzi, gdy w domu w końcu wszystko układa się na swoim miejscu.
Teraz wiedziała — on zrozumiał. Przeżył to na własnej skórze. Nie będzie już wykładów o szczotce. Będzie doceniał. Nie dlatego, iż go zmuszono — ale dlatego, iż sam to poczuł.
Wieczorem siedzieli we dwoje, pili herbatę. Zosia rysowała przy stole. Olek budował wieżę z klocków.
Kinga spojrzała na męża. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się.
On dostrzegł jej wzrok.
— Wybacz, iż byłem ślepy — szepnął. — Mogę jutro ugotować obiad?
— Możesz — uśmiechnęła się Kinga. — Tylko ze szczotką już nie zaczynaj. To mój symbol władzy.
Oboje się rozśmiali. I po raz pierwszy od dawna — naprawdę razem.