Musisz mi to wynagrodzić, mamo

polregion.pl 7 godzin temu

*Dziennik Weroniki*

Poznałam swojego przyszłego męża na ulicy. Zaspałam na egzamin. Dopadłam na przystanek, a tramwaj właśnie odjeżdżał mi przed nosem.

– No właśnie! – warknęłam, tupiąc nerwowo. – Na pewno się spóźnię.

– Dokąd pani się spieszy? – Obok zatrzymał się chłopak na rowerze. – Mogę podwieźć.

– Na rowerze? Żartujesz? – odparłam zirytowana.

– A co? Lepiej niż na piechotę. Albo będzie pani czekać na następny tramwaj? Kto wie, kiedy przyjedzie. – Patrzył na mnie wyczekująco.

Telefonów komórkowych jeszcze nie było, uliczne budki rzadko działały, taksówki nie dało się złapać od ręki. Co adekwatnie mam do stracenia?

– Przedziemy przez podwórka, będziemy szybciej niż tramwajem – przekonywał.

Weronika przygryzła wargę, walcząc z wątpliwościami, ale czas uciekał. Podeszła do roweru i usiadła bokiem na bagażniku.

– Trzymaj się mocno – rzucił i odepchnął się od krawężnika. Rower zachwiał się, ale po chwili jechali już równo. Po dziesięciu minutach byli pod akademikiem medycznym. Zeskoczyłam na chodnik.

– Dzięki – powiedziałam, widząc krople potu na jego skroniach. – Ciężko było?

– Troszkę – przyznał szczerze. – Jak masz na imię? – Opierał się nogą o stopień schodów, tak iż nasze twarze były na jednym poziomie.

– Weronika, a ty?

– Krzysztof. Powodzenia na egzaminie! – odkrzyknął i odjechał.

Obserwowałam go przez chwilę, po czym ruszyłam na salę. Kilka osób już wchodziło. Studenci wtuleni w ściany wertowali notatki. Weronika usiłowała ochłonąć po szaleńczej jeździe i zebrać myśli. Drzwi otworzyły się, wypuszczając rozpromienionego Darka Kowalskiego z głupkowatym uśmiechem.

– Piątka? – spytałam.

– Czwartka! – odparł radośnie, machając indeksem.

– Następny! – wyjrzała asystentka. Jej wzrok zatrzymał się na mnie. – Wychodzi jeden, wchodzi drugi. Nie będę wołać. – Zniknęła za drzwiami.

Weronika wzięła głęboki wdech i weszła. Wybrała losowy bilet i od razu poczuła ulgę – znała odpowiedzi.

– Numer? – spytała asystentka.

– Trzynasty.

– Kartkę i przygotuj się. Kto gotowy? – rozejrzała się po sali.

– Ja – wyrwałam się szybko.

Asystentka uniosła brew.

– Pewna? Może…

– Pewna – przerwałam jej.

Po krótkim spojrzeniu na profesora skinęła głową i podeszłam do jego stolika.

– No i jak? – dopadła mnie koleżanka po wyjściu.

– Świetnie! – wybuchnęłam, ledwo powstrzymując radość.

– U kogo zdawałaś?

– U profesora. Miał dziś dobry humor – dodałam i ruszyłam do wyjścia. Drewniane schody zadudniły pod moimi obcasami.

Na zewnątrz stał Krzysztof. Czekał przy rowerze.

– Nie odjechałeś?

– Chciałem spytać, jak poszło.

– Idealnie! – uśmiechnęłam się.

– Jedziemy?

– Dokąd? – zmieszałam się.

Nie miałam ochoty uczyć się do kolejnego egzaminu, ale też nie planowałam żadnej wycieczki z nieznajomym.

– Gdzie chcesz. Możemy popłynąć łódką, pójść do kina albo po prostu pochodzić.

– A praca?

– Mam jeszcze tydzień urlopu – wyjaśnił.

Pływaliśmy łódką, potem wstąpiliśmy do kawiarni, a na koniec zaszyliśmy się w chłodnym kinie. Żegnając się przed moim blokiem o zmierzchu, wiedziałam już, iż jestem zakochana.

– Gdzie byłaś? Już się martwiłam. Jak poszło? – Mama zagadnęła mnie od progu. – Rozbrykałaś się nie w porę. Obij się na sesji, stracisz stypendium.

– Nie obiję się – zapewniłam.

Rok później wzięliśmy ślub. Krzysztof był starszy, już pracował. Wynajęliśmy małe, zaniedbane mieszkanko. Byliśmy w nim najszczęśliwsi na świecie!

Półtora roku później ojciec Krzysztofa zmarł na zawał w trakcie wykładu. Był wykładowcą uniwersyteckim. Matka prawie oszalała z żalu. Straciwszy sens życia, włóczyła się po mieszkaniu albo gapiła w sufit.

Krzysztof bał się o jej stan. Zaproponował, iż się do niej wprowadzimy, by ją wesprzeć. Ja oczywiście się zgodziłam. Wracałam z uczelni wcześniej, gotowałam obiady, sprzątałam. Matka patrzyła na mnie jak na obcą.

Powiedziałam mężowi o swoich obawach. Zabraliśmy ją do lekarza. Diagnoza potwierdziła się – na tle stresu rozwijała się demencja. Rok później potrącił ją samochód. Wyszła kupić kefir, który mąż lubił za życia. Byliśmy w pracy.

Zostaliśmy sami w dużym mieszkaniu. Niedługo potem urodził się nasz syn. Żyliśmy tak – kłóciliśmy się, godziliśmy, wychowywaliśmy chłopca, aż nagle wszystko się posypało.

Krzysztof dystansował się. Coraz częściej mówił, iż ożenił się ze szczupłą dziewczyną, a teraz mam przed sobą „grubą ropuchę”.

– Może byś się odchudziła, poszła na siłownię? Ogarnij się. Zrób paznokcie, zmień fryzurę…

Wiedziałam, iż ma rację, ale bolało. Sam nie był już młodzieniaszkiem – brzuch mu urósł.

– Nie mogę mieć długich paznokci, pracuję jako dentystka – tłumaczyłam.

Podejrzewałam, iż ma kogoś. Ale wracał punktualnie, nie wyjeżdżał. Mimo to w sercu zaczął gnieździć się niepokój.

Przed jego urodzinami spytałam, ilu gości zaprosić.

– Nie mówiłem? W tym roku rezerwuję restaurację. Dyrektor zasugerował awans. Zaprosiłem go z żoną, nie mogę wyjść na sknZauważyłam wtedy, jak jego oczy błyszczą na widok młodej kelnerki, i zrozumiałam, iż moja miłość nigdy nie była dla niego wystarczająca.

Idź do oryginalnego materiału