Słuchaj, no myślałam, iż za mąż poszłam… A stałam w kasie w Krakowie, Kasia płaciła za zakupy, a Szymon obok stał jak słup. Jak zaczęła pakować torebki, to w ogóle wyszedł na zewnątrz. Ona wyszła za nim, a on właśnie palił papierosa.
— Szymek, weź torby — poprosiła Kasia, podając mu dwie ciężkie reklamówki z żywnością.
Szymon spojrzał na nią jakby kazała mu coś nielegalnego. — A ty co? — zdziwił się.
Kasia zamurowało. Co znaczy „ty co”? Po co to pytanie? Facet normalnie pomaga fizycznie. I jak to wygląda, kobieta dźwiga ciężary, a obok mężczyzna sobie spaceruje?
— Szymek, są ciężkie — powiedziała cicho.
— No i? — oponował uparcie Szymon.
Widział, iż Kasia się wkurza, ale z zasady nie chciał nieść. Ruszył gwałtownie przodem, wiedząc, iż nie nadąży. „Weź torby? Co ja, parobek?! Pantoflarz?! Ja jestem facetem! Sam decyduję, czy nieść, czy nie! Niech sobie taszczy, nie padnie przecież!” — myślał Szymon. Miał taki kaprys akurat dziś – żonę przywołać do porządku.
— Szymek, gdzie idziesz?! Weź te torby! — krzyknęła za nim Kasia, ledwie łzy powstrzymując.
Torby były naprawdę ciężkie. Szymon wiedział o tym doskonale, bo sam głównie wkładał te produkty do wózka. Do domu na Kazimierzu niedaleko, z pięć minut. Ale z takim obciążeniem droga wydaje się strasznie długa.
Kasia szła i miała ochotę płakać. Miała nadzieję, iż to tylko taki żart Szymona, iż zaraz wróci. Ale kurczę, patrzyła jak się oddala coraz bardziej. Chciało jej się rzucić te siaty, ale jakby we mgle ciągle je niosła.
Doszła do klatki, siadła na ławeczce. Sił już nie miała. Chciało się jej ryczeć ze zmęczenia i upokorzenia, ale wstrzymała łzy — na ulicy płakać wstyd. Ale przełknąć tego nie mogła — nie tylko ją uraził, ale i poniżył takim zachowaniem. A przecież przed ślubem był taki uważny… I żeby nie rozumiał, ale przecież rozumie! Zrobił to całkiem świadomie.
— Dzień dobry, Kasiu! — głos sąsiadki wyrwał ją z zamysłu.
— Dzień dobry, Babciu Marysiu — odpowiedziała Kasia.
Babcia Marysia, Maria Janowska, mieszkała piętro niżej i przyjaźniła się z babcią Kasi, póki tamta żyła. Kasia znała ją od dziecka jak drugą babcię. A jak jej babcia odeszła, to Babcia Marysia prała, gotowała, pomagała jak mogła, jak Kasia miała problemy. Pomocy nie było skąd — mama Kasi mieszkała z nowym mężem i dziećmi w Poznaniu, a taty Kasia nie pamiętała. Babcia była wszystkim. Teraz była Babcia Marysia.
Bez wahania Kasia postanowiła oddać jej wszystkie te zakupy. Nie po to je taszczyła. Emerytura Babci Marysi była mała, a Kasia często przynosiła jej jakieś smakołyki za te swoje 50 złotych.
— Chodźmy, Babciu, odprowadzę was — powiedziała Kasia, znów biorąc w dłoń ciężkie siatki.
W mieszkaniu Babci Marysi Kasia zostawiła siatki, mówiąc, iż to wszystko dla niej. Jak Babcia Marysia zobaczyła śledzia, szprotki w pomidorze, karpia w galarecie, konfiturę wiśniową i inne pyszności, które uwielbia, ale rzadko kupowała, tak się wzruszyła, iż Kasi było choćby głupio, iż tak rzadko dogadza sąsiadce. Pożegnały się całusami i Kasia poszła do siebie.
Ledwo przekroczyła próg, mąż wyszedł z kuchni na jej spotkanie, coś przeżuwając.
— A gdzie siatki? — zapytał Szymon, niby nic się nie stało.
— Jakie siatki? — spytała Kasia jego tonem. — Te, które mi pomogłeś przynieść?
— Oj, daj już spokój! — próbował zażartować. — Coś się obraziła, czy co?
— Nie — odpowiedziała spokojnie. — Po prostu wyciągnęłam wnioski.
Szymon spoważniał. Spodziewał się krzyku, awantury, płaczu, a tu taki spokój, iż samemu się nieswojo zrobiło.
— I… jakie wnioski?
— Nie mam męża — powiedziała Kasia i westchnęła. — Myślałam, iż za mąż wyszłam… a okazało się, iż na dupka trafiłam.
— Nie kumam — Szymon udawał głęboko dotkniętego.
— Co tu nie kumieć? — spytała, patrząc mu prosto w oczy. — Ja chcę, żeby mój mąż był facetem. Tobie, zdaje się, też marzy się, żeby twoja żona była facetem… — Zawahała się. — To chyba potrzebujesz męża.
Twarz Szymona zalała się purpurą, zacisnął pięści. Ale Kasia tego nie widziała, już poszła się pakować do pokoju — jego rzeczy. Szymon oponował do końca. Nie chciał się wyprowadzać. Sincerze nie pojmował, jak można tyle zniszczyć przez jakieś tam siatki:
— Przecież było dobrze, pomyślisz, sama torby dźwignęła. Co w tym złego? — burczał Szymon, jak Kasia bez ładu rzucała jego ciuchy do torby sportowej.
— Swoją torbę chyba sam doniesiesz? — przerwała mu twardo Kasia, nie słuchając wykładów.
Kasia dobrze wiedziała, iż to był tylko pierwszy dzwoneczek. Że gdyby teraz to puściła płazem, to za każdym kolejnym razem był
A potem Kasia zamknęła drzwi, wiedząc, iż to pierwszy krok do życia bez zabawy w służbę dla kogoś, kto męskość myli z byciem chamem.