Zosia i jej myszki
Prowadzę swój blog, jestem psychologiem i piszę o sobie.
Kilka tygodni temu spotkałam dziewczynkę, siedziała na ławce w parku w Krakowie, karmiła gołębie kajzerką…
Bardzo rozmowna, gdy zobaczyłam ją po raz trzeci, zrozumiałam, kogo mi przypomina — mnie samą.
Rodzice się rozstali, mama wyszła za mąż i wyjechała do Niemiec, tata żyje z inną panią (tak mówi Zosia, tak ma na imię ta dziewczynka).
U taty i Aliny urodził się chłopiec, nazwali go Kacper…
Patrzyłam na tę malutką istotę i widziałam siebie.
Jak jej pomóc? Jak sprawić, by za trzydzieści lat nie pisała takich tekstów jak ja…
— Zosiu, pracuję w ***, chcesz nauczyć się rysować?
— Tak — kiwa głową z zapałem.
Idę z nią do ich domu i proponuję zmęczonej młodej kobiecie, by córka chodziła do naszej pracowni. Udaję, iż nie wiem, iż to macocha…
— To zupełnie darmowe, potrzebna jest tylko zgoda rodziców — kłamię.
— Ja nie jestem jej matką, dobrze, mąż wróci i porozmawiamy.
Następnego dnia Zosia przychodzi do pracowni.
Starannie kieruję ją we adekwatną stronę, dziewczynka naprawdę pięknie rysuje, a jeszcze śpiewa.
Dogaduję się z innymi i Zosia jest wszędzie tam, gdzie może.
Nie mówcie mi, iż to niemożliwe.
Jeśli się chce, wszystko jest możliwe…
Próbuję dać jej to, czego mnie nie było — poczucie, iż jest się ważnym elementem tego świata, a nie tylko dzieckiem, które nagle stało się niepotrzebne.
Z tą małą istotą jakoś się związałyśmy, ojciec i macocha myślą, iż jestem pedagogiem społecznym przydzielonym do dziecka.
Tacy naiwni czy… obojętni?
Raczej to drugie, Zosia to dodatek z poprzedniego życia mężczyzny, a co z nią zrobić? Trzeba znosić.
Mama się wycofała, przysyła pieniądze, sukienki, przyjeżdża raz w roku, ale nie zabiera jej.
Dlaczego?
Bo ma męża, który nie chce obcych dzieci, ma przecież swoje…
A tata niby kocha Zosię… niby heroicznie dźwiga ten “krzyż”…
Zosia to skarb, ale dla mnie, dla innych dzieci, dla nauczycieli w naszej świetlicy.
Nie wiemy, jaka jest w domu? Może nie do zniesienia, może zła i kolczasta, bo czuje się jak bagaż.
Nikomu niepotrzebny i wszystkim przeszkadzający.
Tak jak ja…
— Hania, dlaczego nie wyjdziesz za Jacka?
— Co? O czym mówisz? — patrzę na malutką istotę. Skąd ci to przyszło do głowy?
— Nooo — wzrusza ramionami — wszyscy widzą, iż on cię kocha, a ty taka… Królowa Śniegu…
W *** pracuję z powołania, sama siebie leczę, próbuję.
Ale pomóc sobie nie umiem, założyłam bloga, odważyłam się opowiedzieć wszystko, bo potrzebuję pomocy… rzucam się, by ratować innych, tylko nie siebie.
W Zosi zobaczyłam tę małą dziewczynkę, której tak bardzo brakowało pomocy.
Próbowałam, słowo honoru, próbowałam naprawić relacje z obiema rodzinami.
Ojciec, jego żona i moja przyrodnia siostra (no, niby siostra, ale w sumie wcale nie…) Oni… Ojciec zebrał się i powiedział, bym nie dzwoniła, nie przychodziła, nie pisała.
— Kasia nie chce — mówi, unikając wzroku. Mam trzynaście lat, ostre kolana, duże dłonie na cienkich nadgarstkach — wtedy wydawały mi się jak kraby, żabi, duży ust i lekko wyłupiaste oczy.
Byłam najbrzydszym dzieckiem świata, czułam się jak potwór… Kogo takiego można pokochać?
— Tato… ale ja jestem twoją córką, a Kasia to córka twojej żony — próbowałam powiedzieć.
— Rozumiesz, ona jest w trudnym wieku, choćby chodziliśmy z nią do psychologa, trzeba ją otoczyć miłością, rozumiesz?
Tak, tato… Jasne, dobrze.
Mama, ojczym i brat żyli własnym życiem, mogli śmiać się z dowcipu, ale milkli, gdy wchodziłam do pokoju.
Udawali, iż się cieszą, ale widziałam, iż moja obecność ich męczy.
Zawsze byłam sama.
Ale tak bardzo chciałam, by ktoś mnie zauważył, otoczył miłością.
Tata mówił, iż Kasia ma słabe oceny.
Więc muszę mieć same piątki, by zobaczył, iż jestem lepsza, iż nie sprawiam kłopotów… Nie zauważył.
Chcę zostać psychologiem — mówię sobie, może tata doceni.
Nie docenił, po prostu zniknął z mojego życia.
Przez całe życie starałam się wszystkim podobać, być wygodna, jak mama chciała.
Byłam wygodnym dzieckiem, choćby chwaliła się przyjaciółkom, jaka to Hania wygodna.
Gotuje, sprząta, zajmuje się Kacprem.
Nie umiem budować relacji.
Bo…
Bo dusiłam swoich mężczyzn miłością, podejrzliwością, zazdrością… Pomagałam innym, ale siebie nie umiałam uratować…
Wiedziałam, iż mnie nie dokochali, ale żyć trzeba… i nie potrafiłam…
Myślałam choćby — urodzić dziecko, dla siebie, ale!
A jeżeli nie pokocham? Zawsze myślałam, iż to będzie dziewczynka.
Kolejna niechciana, niepotrzebna, dodatek.
Wyrywam się z myśli.
— Haniu, pójdziesz z Jackiem do restauracji?
— Do jakiej restauracji, Zosiu?
— Ojej, zdradziłam… on cię zaprosi, udawaj, iż jesteś zaskoczona.
— Dobrze, zgoda.
Jacek naprawdę mnie zaprosił, a ja się nie boję, Zosia dała mi malutki talizman — myszkę z kawałkiem sera.
Zrobiła ją na zajęciach.
Miło.
Z Zosią uczę się żyć od nowa, tak, jak powinnam.
Nie umiem być lekka.
Nie umiem flirtować, kokietować, mówić do mężczyzn z “iskrą”. Ale z Jackiem… z Jackiem jest łatwo.
On niczego ode mnie nie oczekuje.
Siedzimy w małej, półmrocznej restauracji, na ścianach czarno-białe zdjęcia.
Za oknem kołysze się latarnia.
— Jak ci tu? — pyta.
— Przytulnie. — Piję łyk wina. Rzadko piję, ale dziś można. — Wiesz, czuję się, jakbym miała szesnaście lat i uciekła z lekcji…
OMyszka od Zosi wciąż kołysze się na lusterku w moim samochodzie, a ja w końcu wiem, iż nie jestem już sama.